Czerwcowa opowieść: Buciki Eli i cienie przeszłości
– No i posłuchaj, co się wydarzyło w czerwcu…
Siedziałam wtedy na kanapie w ciasnym mieszkaniu Eli, popijając letnią herbatę z cytryną. Za oknem lał deszcz, a powietrze było ciężkie od wilgoci i niewypowiedzianych słów. Eli krzątała się nerwowo przy parapecie, gdzie suszyła swoje ukochane czerwone buciki – jedyną parę, którą miała na lato. Nie miała balkonu, więc to był jej jedyny sposób.
– Mówiłam ci, że tak się kiedyś skończy – mamrotała pod nosem pani Zofia, mama Eli, która często przychodziła posiedzieć z wnuczką. – Jak teraz je odzyskasz?
Eli spojrzała na mnie bezradnie. W jej oczach zobaczyłam coś więcej niż tylko złość na matkę – była tam rozpacz, której nie rozumiałam. Wstałam i podeszłam do okna. Buciki leżały na mokrym chodniku, tuż obok kałuży. Przez chwilę nikt się nie ruszał.
– Może pójdę po nie? – zaproponowałam nieśmiało.
– Nie trzeba – Eli pokręciła głową. – I tak już są całe mokre.
Pani Zofia westchnęła ciężko i usiadła przy stole. Zaczęła opowiadać o czasach, kiedy sama była młoda i musiała chodzić boso do szkoły, bo nie było pieniędzy na buty. W jej głosie pobrzmiewał żal i coś w rodzaju dumy. Eli słuchała tego z wyraźnym zniecierpliwieniem.
– Mamo, to nie są te czasy – przerwała jej w końcu. – Teraz chodzi o coś innego.
– O co? O wygodę? O to, żeby wszystko było podane na tacy? – głos pani Zofii stawał się coraz ostrzejszy.
Poczułam się niezręcznie. Chciałam jakoś załagodzić sytuację, ale nie wiedziałam jak. Wtedy Eli wybuchła:
– Ty nigdy mnie nie rozumiałaś! Nigdy nie pytałaś, czego potrzebuję! Zawsze tylko twoje wspomnienia i twoje zasady!
Pani Zofia zamilkła. W pokoju zapadła cisza, którą przerywało tylko tykanie starego zegara na ścianie. Patrzyłam na Eli – jej twarz była czerwona od emocji, a dłonie drżały.
– Przepraszam – wyszeptała po chwili. – Po prostu… jestem zmęczona.
Wyszłam na klatkę schodową po buciki. Deszcz już prawie ustał, ale powietrze było ciężkie jak przed burzą. Podniosłam buciki i poczułam pod palcami ich przemoknięty materiał. Przypomniało mi się dzieciństwo – jak moja mama suszyła moje buty na kaloryferze i jak płakałam, gdy zgubiłam ulubione sandały.
Wróciłam do mieszkania. Eli siedziała skulona na kanapie, a pani Zofia patrzyła przez okno z wyrazem smutku na twarzy.
– Znalazłam je – powiedziałam cicho, podając buciki Eli.
Eli uśmiechnęła się blado.
– Dziękuję…
Pani Zofia odwróciła się nagle i spojrzała na mnie surowo:
– Ty masz dobrą matkę? – zapytała niespodziewanie.
Zaskoczyło mnie to pytanie. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Chyba tak… Ale czasem też się kłócimy.
Pani Zofia pokiwała głową.
– Każda matka chce dobrze dla swojego dziecka. Ale czasem nie potrafi inaczej…
Eli spuściła wzrok. Widziałam, jak bardzo chciałaby coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. To była sąsiadka z dołu, pani Halina. Przyniosła reklamówkę z zakupami dla Eli – wiedziała, że ta ostatnio straciła pracę i ledwo wiąże koniec z końcem.
– Dzień dobry, dziewczyny! – powiedziała wesoło. – Przyniosłam wam trochę truskawek i świeżego chleba.
Eli podziękowała cicho, a pani Zofia zaczęła narzekać na ceny w sklepach i politykę rządu. Rozmowa zeszła na codzienne problemy: rachunki, brak pieniędzy, samotność starszych ludzi.
Siedziałam cicho i słuchałam. Myślałam o tym, jak łatwo jest oceniać innych – ich wybory, błędy, sposób wychowania dzieci. Ale nikt nie zna całej historii drugiego człowieka.
Po wyjściu pani Haliny Eli rozpłakała się nagle bezgłośnie. Przytuliłam ją mocno.
– To wszystko mnie przerasta – wyszeptała. – Straciłam pracę, nie mam pieniędzy na nowe buty dla siebie ani dla córki… A mama tylko wspomina dawne czasy i nie widzi, jak bardzo mi ciężko.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przypomniało mi się jednak coś ważnego:
– Może ona też czuje się bezradna? Może boi się o ciebie tak bardzo, że nie umie inaczej tego okazać?
Eli spojrzała na mnie przez łzy.
– Może… Ale ja potrzebuję wsparcia tu i teraz, a nie opowieści o PRL-u.
Wieczorem siedziałyśmy we trzy przy kuchennym stole. Pani Zofia zrobiła herbatę z malinowym sokiem i wyjęła stare zdjęcia z szuflady. Pokazywała nam fotografie z dzieciństwa Eli: pierwsze kroki w ogrodzie babci, święta przy stole pełnym pierogów, rodzinne wyjazdy nad morze.
Eli patrzyła na te zdjęcia długo i milczała. W końcu powiedziała cicho:
– Mamo… Przepraszam za to wszystko dzisiaj. Ja po prostu… jestem zmęczona życiem.
Pani Zofia ujęła jej dłoń.
– Ja też jestem zmęczona. Ale jesteśmy razem. I to jest najważniejsze.
Wtedy zrozumiałam coś ważnego: każda rodzina to zbiór niedopowiedzeń, żalów i tęsknot za tym, co mogło być inaczej. Ale też miejsce, gdzie można znaleźć siłę do przetrwania najtrudniejszych chwil.
Patrząc na Elę i jej mamę pomyślałam: czy potrafimy naprawdę słuchać tych, których kochamy? Czy umiemy wybaczać sobie nawzajem nasze słabości?
Może właśnie o to chodzi w życiu – żeby próbować jeszcze raz, nawet jeśli wszystko wydaje się stracone.