Po 55. urodzinach mąż przestał wracać do domu na noc. Powiedział, że potrzebuje przestrzeni – a potem zobaczyłam ich razem w galerii handlowej

– Zostanę dziś u Marka – usłyszałam przez telefon głos Andrzeja, mojego męża od trzydziestu dwóch lat. Była godzina dwudziesta druga, a ja siedziałam przy stole w kuchni, wpatrując się w zimną już herbatę. Wczoraj były moje urodziny. Pięćdziesiąte piąte. Przyniósł mi tulipany z bazarku i butelkę wina. Nie miał czasu na kolację. Powiedział, że głowa go boli, że ma ciężki okres w pracy. Ucałował mnie w czoło i zamknął się w swoim gabinecie. Myślałam, że to po prostu zmęczenie.

Ale dziś nie wrócił na noc. I nie wrócił też następnego dnia. Ani kolejnego.

– Muszę pobyć sam, Haniu – powiedział mi przez telefon, kiedy próbowałam zrozumieć, co się dzieje. – Potrzebuję przestrzeni. To nie twoja wina.

Nie moja wina? Przez trzydzieści dwa lata byliśmy razem. Wychowaliśmy dwójkę dzieci – Martę i Pawła. Przeżyliśmy śmierć mojej mamy, jego zwolnienie z pracy, moje operacje, jego depresję. Zawsze byliśmy razem. A teraz on potrzebuje przestrzeni?

Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak cień. Otwierałam szafę i wąchałam jego koszule, jakby zapach mógł mi powiedzieć coś więcej niż słowa. Dzwoniłam do Marty, ale ona miała swoje życie – dwójka dzieci, praca, dom pod Warszawą. Paweł mieszkał w Krakowie i od lat był bardziej gościem niż synem.

– Mamo, może tata naprawdę potrzebuje odpocząć? – zapytała Marta przez telefon. – Może coś go gryzie?

– Ale co? – szepnęłam. – Przecież zawsze rozmawialiśmy o wszystkim.

Nie spałam po nocach. Słuchałam ciszy w naszym mieszkaniu na Ursynowie i czułam, jakby ktoś wyciągnął ze mnie powietrze. Zaczęłam przeglądać stare zdjęcia – z wakacji nad morzem, z naszej pierwszej wspólnej Wigilii, z chrztu Marty. Na wszystkich był uśmiechnięty Andrzej, obejmujący mnie ramieniem.

Czwartego dnia zadzwoniła do mnie Jola, moja przyjaciółka jeszcze z liceum.

– Hania, słyszałam, że Andrzej nocuje u Marka? – zapytała ostrożnie.

– Tak mówi – odpowiedziałam cicho.

– Wiesz… widziałam go dziś w Galerii Mokotów. Nie był sam.

Zamarłam.

– Z kim był? – zapytałam drżącym głosem.

– Z jakąś kobietą. Młodszą od nas…

Nie pamiętam, jak odłożyłam słuchawkę. Przez chwilę siedziałam bez ruchu, a potem nagle poczułam w sobie gniew. Wstałam i zaczęłam chodzić po mieszkaniu tam i z powrotem. Jak on mógł? Po tylu latach? Po wszystkim?

Następnego dnia pojechałam do galerii handlowej. Nie wiedziałam właściwie po co – może chciałam się przekonać na własne oczy? Może miałam nadzieję, że to pomyłka?

Siedziałam na ławce przy fontannie i patrzyłam na ludzi przechodzących obok. I wtedy zobaczyłam ich – Andrzej szedł obok kobiety o długich rudych włosach, śmiali się do siebie, trzymali za ręce jak nastolatki.

Serce mi stanęło.

Nie podeszłam do nich. Nie miałam odwagi. Wróciłam do domu i płakałam przez całą noc.

Kiedy zadzwonił następnego dnia, odebrałam dopiero za trzecim razem.

– Haniu…

– Widziałam cię – przerwałam mu.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– To nie tak…

– To dokładnie tak! – krzyknęłam przez łzy. – Po trzydziestu dwóch latach zostawiasz mnie dla jakiejś dziewczyny z galerii handlowej?!

– To nie jest dziewczyna z galerii…

– A kto? Twoja sekretarka? Sąsiadka? Kto jeszcze wie?

Usłyszałam tylko jego ciężki oddech.

– Przepraszam cię… Nie chciałem cię zranić.

– Za późno na przeprosiny.

Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na kanapę.

Przez kolejne dni nie wychodziłam z domu. Nie odbierałam telefonów od Marty ani Pawła. Jola przyniosła mi rosół i próbowała mnie pocieszać.

– Hania, musisz się pozbierać – mówiła cicho. – Masz prawo być wściekła i załamana, ale nie możesz pozwolić mu cię zniszczyć.

– Ale ja nie wiem, kim jestem bez niego – wyszeptałam.

Jola przytuliła mnie mocno.

Po tygodniu zadzwoniła Marta.

– Mamo, przyjadę do ciebie na weekend – powiedziała stanowczo.

Przyjechała z dziećmi i przez dwa dni dom znów tętnił życiem. Siedziałyśmy wieczorem przy stole i rozmawiałyśmy o wszystkim – o jej pracy, o szkole dzieciaków, o tym, jak bardzo brakuje mi mamy.

– Mamo… tata to dorosły facet. Jeśli chce być z kimś innym, to jego wybór. Ale ty masz prawo żyć dalej – powiedziała Marta cicho.

Patrzyłam na nią długo.

– Myślisz, że jeszcze potrafię?

Uśmiechnęła się smutno.

– Musisz spróbować.

Po wyjeździe Marty zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w pobliskim domu kultury. Zaczęłam wychodzić na spacery do Lasu Kabackiego. Spotykałam się z Jolą na kawie i plotkowałyśmy jak dawniej.

Andrzej dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam. Wysłał mi SMS-a: „Chciałbym porozmawiać”. Odpisałam tylko: „Nie jestem gotowa”.

Któregoś dnia spotkałam go przypadkiem pod naszym blokiem. Stał przy samochodzie i wyglądał na starszego niż zwykle.

– Haniu…

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Czego chcesz?

– Chciałem ci powiedzieć… Przepraszam za wszystko. Wiem, że zawiodłem cię jak nikt inny.

Milczałam przez chwilę.

– Dlaczego ona?

Wzruszył ramionami.

– Sam nie wiem… Poczułem się znów młody… Potrzebowałem czegoś nowego… Ale to nie twoja wina. To ja jestem winny.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

– Chcę rozwodu – powiedziałam cicho.

Skinął głową ze smutkiem.

Rozwód przebiegł szybko i bez większych kłótni. Andrzej zamieszkał z tą kobietą – okazało się, że ma na imię Kinga i pracuje w jego firmie jako księgowa. Dzieci były po mojej stronie, choć starały się utrzymać kontakt z ojcem dla wnuków.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal czasem budzę się w nocy i czuję pustkę obok siebie w łóżku. Ale coraz częściej czuję też spokój – taki prawdziwy spokój, którego nie znałam przez lata ciągłego zabiegania za rodziną i domem.

Zaczęłam malować obrazy – zawsze o tym marzyłam, ale nigdy nie miałam czasu ani odwagi. Poznałam kilka nowych osób na zajęciach plastycznych; nawet Jola śmieje się, że jeszcze znajdę sobie jakiegoś „artystę”.

Czasem zastanawiam się: czy można zacząć życie od nowa po pięćdziesiątce? Czy zdrada naprawdę musi oznaczać koniec wszystkiego? A może to dopiero początek czegoś innego?