Dlaczego babcia już nie przychodzi? Opowieść o ciszy, która boli

– Mamo, a kiedy babcia przyjdzie na obiad? – zapytała dziś rano Zosia, patrząc na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Stałam przy kuchennym blacie, krojąc marchewkę do zupy, i poczułam, jak nóż drży mi w dłoni. To już szóste miesiące, odkąd babcia Halina nie przekroczyła naszego progu. Sześć miesięcy pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć. Sześć miesięcy ciszy, która boli bardziej niż najgłośniejsza kłótnia.

Mój mąż, Tomek, udaje, że nie słyszy tych pytań. Zawsze wtedy wychodzi do pracy wcześniej albo nagle przypomina sobie o czymś ważnym do zrobienia w garażu. Ja zostaję sama z dziećmi i z tym ciężarem, który coraz trudniej mi dźwigać. Próbuję tłumaczyć: „Babcia jest zajęta”, „Babcia źle się czuje”, „Babcia musi odpocząć”. Ale dzieci nie są głupie. Widzą, że coś jest nie tak. Czują napięcie w powietrzu.

Pamiętam ostatni raz, kiedy Halina była u nas. Była sobota, piekłam szarlotkę według jej przepisu. Zosia i Staś biegali wokół stołu, a ona śmiała się i mówiła: „Zostawcie trochę jabłek dla ciasta!” Wtedy jeszcze wszystko wydawało się normalne. Ale potem przyszła rozmowa przy kawie. Halina zaczęła mówić o tym, jak powinnam wychowywać dzieci – że za dużo im pozwalam, że Tomek za mało się angażuje, że dom powinien być zawsze posprzątany na błysk. Próbowałam się uśmiechać, ale w środku gotowałam się ze złości.

– Halino, każdy ma swoje metody – powiedziałam spokojnie. – Dzieci są szczęśliwe i to jest najważniejsze.

– Szczęśliwe? – prychnęła. – Za moich czasów dzieci wiedziały, co to dyscyplina. A teraz? Wszystko im wolno.

Tomek siedział cicho, jak zwykle. Widziałam kątem oka, że zaciska pięści pod stołem. Po tej rozmowie Halina szybko się pożegnała i wyszła. Myślałam, że ochłonie i wróci za kilka dni. Ale nie wróciła.

Początkowo próbowałam dzwonić. Odbierała rzadko, rozmowy były krótkie i chłodne. „Nie mam czasu”, „Jestem zmęczona”, „Może innym razem”. Potem przestała odbierać w ogóle. Zaczęłam się martwić – może coś się stało? Może jest chora? Ale sąsiadka mówiła mi, że widuje ją codziennie na spacerze z psem.

Zosia coraz częściej rysuje babcię na swoich obrazkach. Staś pyta, czy babcia jeszcze nas kocha. A ja nie wiem, co odpowiedzieć. W nocy leżę bezsennie i analizuję każdą rozmowę z Haliną. Może byłam zbyt dumna? Może powinnam była przemilczeć jej uwagi? Ale przecież mam prawo prowadzić dom po swojemu…

Wczoraj wieczorem Tomek wrócił późno z pracy. Siedzieliśmy w kuchni przy herbacie.

– Tomek – zaczęłam cicho – musimy coś zrobić. Dzieci tęsknią za mamą.

Westchnął ciężko.

– Wiem… Ale ona zawsze musi mieć ostatnie słowo. Zawsze wszystko wie najlepiej.

– Może powinniśmy pójść do niej? Porozmawiać?

– A jeśli nas wyrzuci za drzwi?

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu. W końcu powiedziałam:

– Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Dla dzieci…

Tomek skinął głową, ale widziałam w jego oczach strach i żal.

Dziś rano znów usłyszałam pytanie o babcię. Zosia była smutna przez cały dzień. Staś przyniósł mi laurkę dla babci: „Kocham Cię Babciu”.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i napisałam do Haliny wiadomość: „Mamo, dzieci bardzo za Tobą tęsknią. Czy możemy przyjść jutro na herbatę?” Odpowiedzi nie było przez kilka godzin. W końcu przyszło krótkie: „Nie mam czasu.”

Poczułam łzy pod powiekami. Przecież to nie chodzi tylko o mnie – chodzi o dzieci! Dlaczego dorosłym tak trudno się pogodzić? Dlaczego duma jest ważniejsza niż rodzina?

W nocy śniło mi się dzieciństwo – moja własna babcia, która zawsze była obok. Pamiętam jej ciepłe dłonie i zapach ciasta drożdżowego. Czy moje dzieci będą miały takie wspomnienia?

Następnego dnia Tomek zaproponował:

– Może pojedziemy do niej bez zapowiedzi? Może jak zobaczy dzieci…

Zgodziłam się niechętnie. Pojechaliśmy całą rodziną pod jej blok. Dzieci biegły przodem z laurkami w rękach. Zadzwoniliśmy do drzwi.

Halina otworzyła po dłuższej chwili. Wyglądała na zmieszaną i zmęczoną.

– Co wy tu robicie? – zapytała chłodno.

– Babciu! – krzyknęły dzieci i rzuciły się jej na szyję.

Przez chwilę stała sztywno, potem jednak objęła je ramionami. W jej oczach zobaczyłam łzy.

– Chodźcie… – powiedziała cicho.

Usiedliśmy razem przy stole. Dzieci opowiadały o szkole, pokazywały rysunki. Halina milczała przez długi czas, potem spojrzała na mnie:

– Iwona… Ja… Przepraszam, jeśli cię uraziłam wtedy… Po prostu chciałam dobrze…

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

– Ja też przepraszam… Chciałam tylko być dobrą mamą dla moich dzieci.

Halina uśmiechnęła się przez łzy i pogłaskała Zosię po głowie.

Wyszliśmy od niej późnym popołudniem. Dzieci były szczęśliwe jak nigdy dotąd.

Teraz siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym, jak łatwo można stracić kogoś bliskiego przez dumę i niedopowiedzenia. Czy naprawdę warto milczeć tak długo? Czy nie lepiej czasem zrobić pierwszy krok – nawet jeśli to trudne?