„Będziesz spała w kuchni, mamo” – historia Elżbiety z Gdańska
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. Wróciłam z pracy – zmęczona, zmarznięta, z siatkami pełnymi zakupów – i od razu poczułam, że coś jest nie tak. W przedpokoju stały obce buty, damskie, czerwone, na wysokim obcasie. W salonie, na mojej ulubionej kanapie, siedziała młoda kobieta z telefonem w ręku. Michał, mój syn, nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.
– Mamo, poznaj Olę – rzucił beznamiętnie. – Ola się do nas wprowadza.
Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart. Ale Ola spojrzała na mnie z takim uśmiechem, jakby już była u siebie.
– Dzień dobry pani Elżbieto – powiedziała słodkim głosem. – Michał mówił, że nie będzie problemu.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez głowę przelatywały mi obrazy: trzydzieści lat pracy w szkole jako nauczycielka polskiego, samotne wychowywanie Michała po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety. Wszystko dla niego. Każda złotówka, każda nieprzespana noc. A teraz…
– Przepraszam, ale chyba powinniśmy o tym porozmawiać – zaczęłam niepewnie.
Ola wzruszyła ramionami.
– Nie ma o czym. U mnie w domu już nie mogę mieszkać. Michał powiedział, że tu jest miejsce dla wszystkich.
Michał spojrzał na mnie z irytacją:
– Mamo, nie rób sceny. Ola jest w trudnej sytuacji.
Od tamtej chwili wszystko zaczęło się zmieniać. Ola przynosiła swoje rzeczy – ubrania, kosmetyki, nawet jakieś obrazy i poduszki w jaskrawych kolorach. Zmieniała ustawienie mebli bez pytania. Moje stare zdjęcia rodzinne zniknęły z półek. Nawet firanki wymieniła na swoje.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Michał, twoja matka jest już starsza. Powinna się cieszyć, że ktoś się nią zajmuje. Przecież długo tu nie pobędzie – mówiła Ola.
– Daj spokój, ona zawsze wszystko znosiła. Sama się zgodzi na wszystko – odpowiedział Michał.
Serce mi pękło. Poczułam się jak intruz we własnym domu. Następnego dnia Michał przyszedł do mnie z poważną miną:
– Mamo, musimy pogadać. Ola jest w ciąży. Potrzebujemy przestrzeni. Ty… mogłabyś spać w kuchni? Tam jest ciepło i masz blisko do łazienki.
Nie wierzyłam własnym uszom.
– Chcesz mnie wyrzucić z mojego łóżka? – zapytałam drżącym głosem.
– Mamo, nie przesadzaj. To tylko na chwilę. Dla dobra dziecka.
Wiedziałam już wtedy, że to nie będzie chwilowe. W kuchni stała stara wersalka po mojej mamie – tam miałam spać ja, właścicielka mieszkania. Przez kolejne tygodnie czułam się jak cień. Ola urządzała mieszkanie po swojemu, Michał coraz częściej podnosił głos, a ja… ja po prostu znikałam.
Najgorsze były wieczory. Siedziałam przy kuchennym stole i płakałam w ciszy, żeby nikt nie słyszał. Czasem dzwoniła do mnie córka – Justyna mieszkała w Warszawie z rodziną i miała własne problemy. Nie chciałam jej martwić.
Ale pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Justynko… ja już nie daję rady – wyszeptałam przez łzy do słuchawki.
– Mamo! Co się dzieje? – jej głos był pełen troski.
Opowiedziałam jej wszystko: o Oli, o kuchni, o tym jak Michał traktuje mnie jak służącą.
Justyna przyjechała jeszcze tego samego dnia. Weszła do mieszkania i zobaczyła mnie skuloną na wersalce w kuchni.
– Michał! Co ty wyprawiasz?!
Michał spojrzał na nią z irytacją:
– Nie wtrącaj się! To nasza sprawa.
– To jest mieszkanie mamy! Ty tu tylko mieszkasz!
Ola weszła do kuchni z miną obrażonej księżniczki:
– Justyna, nie przesadzaj. Twoja matka powinna być wdzięczna, że ma nas przy sobie.
Justyna spojrzała na nią z pogardą:
– Wdzięczna? Za co? Za to upokorzenie?
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana przed świętami. Michał unikał mnie wzrokiem, Ola trzaskała drzwiami. Justyna próbowała rozmawiać z bratem:
– Michał, ogarnij się! Mama cię wychowała sama! Oddała ci wszystko! A ty ją wyrzucasz do kuchni?
Michał milczał uparcie.
W końcu Justyna postawiła sprawę jasno:
– Albo zaczynacie płacić za rachunki i szanować mamę, albo wyprowadzacie się stąd natychmiast!
Ola wybuchła płaczem:
– Michał! Nie pozwól jej!
Ale Michał wiedział już, że siostra nie żartuje.
Po tygodniu oznajmili mi, że znaleźli kawalerkę na obrzeżach miasta i wyprowadzają się za dwa tygodnie. Ola rzucała mi spojrzenia pełne nienawiści do samego końca.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam na środku salonu i rozpłakałam się jak dziecko – tym razem z ulgi.
Dziś mieszkam sama. Czasem odwiedza mnie Justyna z wnukami. Z Michałem kontakt mam sporadyczny – dzwoni raz na miesiąc, czasem przychodzi po pieniądze. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną jak dawniej.
Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? Czy matczyna miłość powinna być zawsze bezwarunkowa – nawet wtedy, gdy dziecko zamienia ją w służącą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?