Za zamkniętymi drzwiami: Historia o tym, jak łatwo można się zgubić w pozorach szczęścia

— Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Anka. — Głos Pawła odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki obiadu. W oknie odbijała się moja twarz: zmęczona, z podkrążonymi oczami, których nie dało się już zamaskować żadnym korektorem.

— Przepraszam — szepnęłam, nie odwracając się do niego. Wiedziałam, że nie chodzi o ziemniaki. Nigdy nie chodziło o ziemniaki.

Dla wszystkich byliśmy idealną parą. Na zdjęciach — uśmiechnięci, dopasowani. On w eleganckiej koszuli, ja z delikatnym makijażem i ręką opartą o jego ramię. Nikt by nie powiedział, że między nami od dawna nie było nawet zwykłego „jak się masz”. Przyjmowaliśmy gości, chodziliśmy razem na rodzinne uroczystości, spacerowaliśmy po parku z naszym synkiem, Kubą. Ale kiedy drzwi się zamykały, zostawała tylko cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Pamiętam, jak kiedyś Paweł potrafił mnie rozśmieszyć do łez. Zakochałam się w nim na studiach — był wtedy duszą towarzystwa, miał marzenia i plany. Mówiliśmy sobie wszystko. A potem pojawił się kredyt na mieszkanie, praca po godzinach, dziecko i… coś się zmieniło. Najpierw przestaliśmy rozmawiać o drobiazgach. Potem przestaliśmy rozmawiać w ogóle.

— Anka, możesz mi podać sól? — zapytał Paweł przy kolacji, patrząc na mnie z chłodnym dystansem.

Podałam mu solniczkę drżącą ręką. Kuba spojrzał na mnie pytająco.

— Mamusiu, wszystko w porządku? — zapytał cicho.

Uśmiechnęłam się do niego blado.

— Tak, kochanie. Wszystko dobrze.

Kłamałam. Wszystko było źle. Każdy dzień zaczynał się od napięcia i kończył łzami w poduszkę. Paweł coraz częściej wracał późno z pracy albo zamykał się w swoim gabinecie z laptopem. Ja próbowałam być idealną żoną i matką — gotowałam, sprzątałam, pomagałam Kubie w lekcjach. Ale czułam się jak duch we własnym domu.

Najgorsze były weekendy u teściów. — Aniu, jak ty to robisz, że Paweł jest taki szczęśliwy? — pytała mnie teściowa z uśmiechem.

— To zasługa Pawła — odpowiadałam automatycznie.

W środku krzyczałam. Chciałam powiedzieć: „On nie jest szczęśliwy! Ja nie jestem szczęśliwa!” Ale nie mogłam. Wszyscy wokół widzieli tylko obrazek: młoda rodzina z dzieckiem, własne mieszkanie na Ursynowie, samochód na kredyt. Czego chcieć więcej?

Wieczorami siadałam na balkonie i patrzyłam na światła miasta. Czułam się tak bardzo sama. Czasem pisałam do Magdy, mojej przyjaciółki ze studiów:

— Magda, nie wiem już co robić. Czuję się niewidzialna.

Odpowiadała szybko:

— Anka, musisz z nim porozmawiać. Nie możesz tak żyć.

Ale jak rozmawiać z kimś, kto od miesięcy patrzy na ciebie jak na powietrze?

Pewnego dnia Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Siedziałam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty.

— Musimy pogadać — powiedział bez emocji.

Serce mi stanęło.

— O czym?

— O nas. O tym wszystkim…

Czekałam na cokolwiek: wybuch złości, wyrzuty, może nawet łzy. Ale on tylko wzruszył ramionami.

— Nie wiem już, czy to ma sens — powiedział cicho.

Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Ulgę, bo ktoś w końcu wypowiedział to na głos. Strach, bo nie wiedziałam, co dalej.

— Paweł… ja też nie wiem — wyszeptałam.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem on wstał i wyszedł do swojego gabinetu. Zostawił mnie samą z myślami i pustką.

Następne dni były jeszcze trudniejsze. Kuba zaczął zadawać pytania:

— Mamo, dlaczego tata ze mną nie rozmawia?

Nie umiałam mu odpowiedzieć. Chciałam go chronić przed prawdą, ale czułam, że już dłużej nie dam rady udawać.

W końcu zadzwoniłam do Magdy i poprosiłam ją o spotkanie.

— Anka, musisz pomyśleć o sobie — powiedziała stanowczo. — Nie możesz żyć tylko dla innych.

Wróciłam do domu z postanowieniem: muszę coś zmienić. Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole.

— Paweł… ja już tak nie mogę — zaczęłam drżącym głosem. — Nie chcę żyć w kłamstwie. Może powinniśmy się rozstać?

Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.

— Może masz rację…

Nie było krzyków ani dramatycznych scen. Była tylko cisza i poczucie końca czegoś ważnego.

Rozwód był formalnością. Rodzina była w szoku: „Jak to? Przecież byliście tacy szczęśliwi!”

Nie byłam szczęśliwa przez długi czas. Ale powoli zaczęłam oddychać pełną piersią. Zaczęłam spotykać się z ludźmi, wróciłam do malowania obrazów — mojej pasji sprzed lat. Kuba też powoli odzyskiwał radość życia.

Czasem patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: ile jeszcze takich „idealnych” rodzin żyje w kłamstwie? Ile kobiet boi się przyznać do samotności we dwoje?

Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla pozorów? A może lepiej mieć odwagę być sobą — nawet jeśli oznacza to zaczynanie wszystkiego od nowa?