Jak zorganizowałam urodzinową ucztę bez stresu i wielogodzinnego gotowania – historia z życia wzięta
– Znowu to samo, Anka? – usłyszałam głos teściowej, gdy tylko weszłam do kuchni. – Przecież na urodziny trzeba się postarać, a nie robić sałatki z torebki!
Zacisnęłam zęby. W głowie miałam już plan, jak nie zwariować przed tym przyjęciem. To miały być moje trzydzieste urodziny, ale jak zwykle – świętowanie zamieniło się w rodzinny maraton oczekiwań i krytyki. Mąż, Tomek, próbował mnie pocieszyć: – Kochanie, nie przejmuj się. Moja mama zawsze tak mówi. Zróbmy coś prostego, a będzie dobrze.
Ale czy naprawdę mogę pozwolić sobie na prostotę? Przed oczami miałam obrazy z dzieciństwa: mama biegająca między kuchenką a stołem, zmęczona i rozdrażniona, bo wszystko musiało być „jak należy”. Obiecałam sobie wtedy, że moje święta będą inne. Że nie dam się zwariować.
Tym razem postanowiłam: żadnych dwudniowych przygotowań, żadnych wymyślnych tortów z pięciu warstw i pieczenia mięs przez całą noc. Chciałam cieszyć się tym dniem razem z bliskimi, a nie tylko doglądać piekarnika.
– Anka, a co będzie do jedzenia? – zapytała szwagierka Magda przez telefon. – Bo wiesz, dzieci nie jedzą grzybów, a Krzysiek nie lubi ryby…
– Spokojnie, Magda. Będzie coś dla każdego – odpowiedziałam z wymuszonym entuzjazmem.
Wieczorem usiadłam z Tomkiem przy stole i zaczęliśmy planować. – Słuchaj – powiedziałam – nie chcę spędzić dwóch dni w kuchni. Może zamówimy coś gotowego?
– Wiesz, mama się obrazi…
Westchnęłam. Polska rodzina – każdy ma swoje oczekiwania, każdy wie lepiej. Ale czy naprawdę muszę spełniać wszystkie te wymagania?
Zaczęłam szukać inspiracji. Przeglądałam blogi kulinarne, grupy na Facebooku, pytałam koleżanek. I wtedy przyszło olśnienie: przekąski na zimno! Talerze pełne kolorowych kanapeczek, sałatki warstwowe w szklankach, koreczki z serem i warzywami. Do tego domowy hummus i świeże pieczywo z piekarni.
– Tomek, co myślisz o takim szwedzkim stole? – zapytałam.
– Super! Każdy sobie nałoży to, co lubi.
Następnego dnia po pracy pojechałam do sklepu. Kupiłam sery, wędliny, warzywa, kilka rodzajów pieczywa i gotowe ciasto francuskie. W domu przygotowałam szybkie roladki z szynką i serem, pokroiłam warzywa w słupki i zrobiłam dip jogurtowy. Sałatkę grecką wrzuciłam do dużej miski – kolorowa i sycąca.
Na deser? Zamiast pieczenia tortu zamówiłam go w lokalnej cukierni. Dodałam owoce i kilka babeczek dla dzieci.
W dzień przyjęcia wszystko było gotowe w dwie godziny. Stół wyglądał pięknie: kolorowe talerze, świeże kwiaty i świece. Gdy rodzina weszła do mieszkania, usłyszałam:
– Ojej, jak ładnie! – powiedziała teściowa zaskoczona.
– A gdzie bigos? – zapytał szwagier Krzysiek.
– Tym razem postawiłam na coś lżejszego – odpowiedziałam spokojnie.
Dzieci rzuciły się na koreczki i babeczki. Dorośli rozmawiali przy winie i chrupali warzywa z hummusem. Nikt nie narzekał. Nawet teściowa pochwaliła sałatkę:
– Wiesz co, Anka? Może i szybko, ale smacznie!
Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem na kanapie. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Po raz pierwszy nie czułam się jak kucharka na własnych urodzinach.
Czy naprawdę musimy spełniać wszystkie rodzinne oczekiwania? Czy nie lepiej czasem postawić na prostotę i cieszyć się chwilą? Może właśnie w tym tkwi sekret udanego świętowania?
A Wy jak radzicie sobie z presją rodziny podczas organizowania przyjęć? Macie swoje sprawdzone sposoby na szybkie i efektowne dania?