Na klatce schodowej: Ucieczka z piekła i walka o godność
— Mamo, dlaczego tata tak krzyczał? — zapytała cicho Zosia, tuląc się do mnie na zimnej klatce schodowej. Jej głos drżał, a w oczach odbijał się strach, który znałam aż za dobrze.
Nie mogłam jej odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć siedmiolatce, że jej ojciec, mój mąż, człowiek, którego kiedyś kochałam, zamienił nasz dom w piekło? Że każda kolacja mogła skończyć się awanturą, a każda cisza była tylko ciszą przed burzą?
Siedziałam na schodach, przyciskając do siebie Zosię i trzyletniego Antosia. Ich drobne ciała drżały nie tylko z zimna. W głowie miałam mętlik: co dalej? Gdzie pójdziemy? Czy ktoś nam pomoże?
Jeszcze godzinę temu byłam przekonana, że mam przyjaciółkę na dobre i złe. — Asia, błagam cię, otwórz! — szeptałam przez domofon. — On znowu… Ja nie mam gdzie pójść! —
— Przepraszam, Magda… Nie mogę. Marek nie chce problemów. — Jej głos był cichy i urwany. Usłyszałam kliknięcie i wiedziałam, że to koniec. Zostałam sama.
Wyszłam na klatkę schodową. Dzieci spały już na moich kolanach, a ja patrzyłam na drzwi do mieszkania, za którymi zostawiłam wszystko: zdjęcia ze ślubu, dziecięce rysunki na lodówce, nawet ulubioną filiżankę po babci. Ale nie mogłam tam wrócić. Nie po tym, jak Paweł rzucił we mnie szklanką i wrzeszczał tak głośno, że sąsiedzi musieli słyszeć.
Zawsze myślałam, że przemoc to coś, co dzieje się gdzieś indziej. W telewizji, u sąsiadów, nigdy u mnie. Paweł był kiedyś czuły. Przynosił mi kwiaty bez okazji i całował w czoło przed snem. Ale potem stracił pracę. Zaczął pić. Najpierw były tylko słowa: „Do niczego się nie nadajesz”, „Beze mnie byś zginęła”. Potem przyszły krzyki, trzaskanie drzwiami, a w końcu… ręce.
— Mamo, zimno mi — szepnął Antoś przez sen.
Zastanawiałam się: czy powinnam zadzwonić na policję? Ale przecież już raz dzwoniłam. Przyjechali, pogadali z Pawłem w kuchni i pojechali dalej. „To sprawa rodzinna” — powiedział jeden z nich. „Może pani powinna być dla męża milsza?”
Wtedy pierwszy raz poczułam się naprawdę sama.
Teraz siedziałam na klatce schodowej bloku z wielkiej płyty na warszawskim Bródnie i czułam się jak intruz we własnym życiu. Nagle usłyszałam kroki na schodach.
— Co tu pani robi? — zapytała starsza sąsiadka z trzeciego piętra, pani Jadwiga. Miała na sobie szlafrok i kapcie w kwiatki.
— Przepraszam… Nie mam gdzie pójść — wyszeptałam.
Spojrzała na mnie uważnie. Widziałam w jej oczach coś więcej niż ciekawość — może litość?
— Chodźcie do mnie. Dzieci nie mogą tu spać — powiedziała po chwili.
W jej mieszkaniu pachniało herbatą i starymi książkami. Dzieci zasnęły niemal natychmiast na kanapie pod kocem w kratę.
— On panią bije? — zapytała cicho pani Jadwiga.
Skinęłam głową. Łzy same popłynęły mi po policzkach.
— Mój mąż też pił — powiedziała po chwili. — Ale ja nie miałam odwagi odejść. Pani ma dzieci… Musi pani być silna.
Nie spałam tej nocy prawie wcale. Myśli kotłowały mi się w głowie: co powiem dzieciom? Jak znajdę pracę? Gdzie zamieszkamy? Czy Paweł nas znajdzie?
Rano zadzwoniłam do mamy do Radomia.
— Mamo… Muszę przyjechać z dziećmi. Paweł… już nie mogę tam być.
— Wreszcie się zdecydowałaś — usłyszałam chłodny głos mamy. — Ale pamiętaj: nie mam warunków na trzy osoby.
Zawsze była twarda. Po śmierci taty sama wychowywała mnie i brata. Nigdy nie okazywała słabości — ani sobie, ani innym.
— Poradzimy sobie — powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
Dwa dni później siedzieliśmy już w pociągu do Radomia. Dzieci patrzyły przez okno na mijane pola i lasy. Ja próbowałam nie myśleć o tym, co zostawiłam za sobą.
W domu mamy było ciasno i chłodno emocjonalnie. Mama nie pytała o szczegóły. Tylko raz powiedziała:
— Mogłaś wybrać lepiej męża.
Chciałam jej odpowiedzieć: „Nie wiedziałam”. Ale czy to by coś zmieniło?
Zaczęły się tygodnie szukania pracy i przedszkola dla Antosia. Zosia poszła do nowej szkoły i wracała smutna:
— Mamo, dzieci mówią, że jestem dziwna bo nie mam taty.
Przytulałam ją mocno:
— Jesteśmy rodziną nawet bez taty.
Wieczorami płakałam w poduszkę ze strachu o przyszłość i żalu za przeszłością. Mama patrzyła na mnie z rezerwą:
— Musisz się ogarnąć dla dzieci.
Wiedziałam to aż za dobrze.
Po miesiącu znalazłam pracę w sklepie spożywczym na osiedlu Południe. Szefowa była wymagająca:
— Nie spóźniać się! Klient nasz pan!
Ale przynajmniej miałam własne pieniądze i poczucie kontroli nad życiem.
Pewnego dnia Paweł zadzwonił:
— Wróć do domu albo zabiorę ci dzieci!
Ręce mi się trzęsły tak bardzo, że prawie upuściłam telefon.
— Nie wrócę! — wykrzyczałam przez łzy.
Zgłosiłam sprawę do sądu rodzinnego. Było przesłuchanie, łzy Zosi przed panią psycholog:
— Tata krzyczał na mamę… Bałam się…
Sędzia spojrzała na mnie surowo:
— Czy jest pani pewna swojej decyzji?
Byłam pewna jak nigdy wcześniej.
Minęły miesiące walki o alimenty i opiekę nad dziećmi. Mama coraz częściej mówiła:
— Może powinnaś dać mu jeszcze jedną szansę?
Ale ja już wiedziałam: nie wrócę do tego piekła.
Z czasem zaczęliśmy układać sobie życie od nowa. Zosia znalazła przyjaciółkę w klasie; Antoś nauczył się jeździć na rowerze bez bocznych kółek. Ja zaczęłam wieczorowo studiować pedagogikę — chciałam pomagać innym kobietom takim jak ja.
Czasem spotykam Asię na Facebooku. Pisze mi krótkie „przepraszam”. Nie wiem, czy potrafię jej wybaczyć.
Najtrudniejsze są wieczory, kiedy dzieci śpią, a ja zostaję sama ze swoimi myślami: czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy mogłam coś zmienić?
Patrzę na śpiące dzieci i wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu odebrać nam godności.
A wy? Czy mieliście kiedyś moment w życiu, kiedy musieliście wybrać między bezpieczeństwem a lojalnością wobec bliskich? Czy można wybaczyć zdradę przyjaciela?