Między tęsknotą a niechęcią: Wakacje u teściowej w Częstochowie – historia, która zmieniła moje spojrzenie na rodzinę
– Nie rozumiem, dlaczego musimy tam jechać, naprawdę nie rozumiem! – wybuchłam, trzaskając drzwiami od łazienki. Stałam w korytarzu naszego mieszkania w Warszawie, z walizką w jednej ręce i złością w drugiej. Michał patrzył na mnie bez słowa, jakby już dawno pogodził się z tym, że nie przekona mnie do entuzjazmu wobec jego matki.
– To tylko kilka dni, Aniu. Mama się stara. – Jego głos był cichy, niemal błagalny. – Po prostu… spróbujmy.
Spróbujmy. To słowo dźwięczało mi w głowie przez całą drogę do Częstochowy. Próbowałam już tyle razy. Próbowałam zrozumieć jego matkę, jej chłód i wieczne pretensje. Próbowałam nie czuć się jak intruz w jej domu, nie czuć się oceniana za każdy gest, każde słowo. Ale za każdym razem wracałam do Warszawy z poczuciem porażki i jeszcze większym dystansem do tej kobiety.
Kiedy weszliśmy do mieszkania na trzecim piętrze bloku przy Alei Niepodległości, poczułam znajomy zapach smażonego schabu i płynu do podłóg. Pani Helena stała w kuchni, z rękami w mące, i nawet nie podniosła wzroku.
– O, już jesteście. Michał, wynieś śmieci, bo śmierdzi od rana – rzuciła przez ramię.
Michał posłusznie chwycił worek i wyszedł. Zostałyśmy same. Przez chwilę patrzyłam na jej plecy, zastanawiając się, czy powiedzieć „dzień dobry” jeszcze raz, czy po prostu udawać, że mnie tu nie ma.
– Aniu, możesz obrać ziemniaki? – zapytała beznamiętnie.
Wzięłam nóż i zaczęłam obierać. W kuchni panowała cisza przerywana tylko stukotem noża o deskę. Czułam się jak dziecko na egzaminie.
– Michał mówił, że masz awansować – odezwała się nagle. – Ale chyba nie planujesz zostawiać dziecka samego w domu?
Zatkało mnie. Nie miałam dzieci i nie planowałam ich mieć w najbliższym czasie. Michał wiedział o tym doskonale, ale najwyraźniej nie podzielił się tą informacją z matką.
– Nie mamy dzieci – odpowiedziałam cicho.
– Jeszcze – poprawiła mnie z naciskiem.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana w jej lodówce. Każdy posiłek toczył się według tego samego scenariusza: ona narzekała na ceny w sklepach i polityków, Michał próbował żartować, a ja milczałam lub odpowiadałam półsłówkami. Wieczorami zamykałam się w pokoju gościnnym i płakałam w poduszkę, czując się coraz bardziej samotna.
Pewnego popołudnia usłyszałam rozmowę przez drzwi kuchni:
– Michał, twoja żona jest jakaś dziwna. Cały czas chodzi naburmuszona. Może coś jej jest?
– Mamo, daj jej spokój. Ona się stara.
– Stara? Ja tu wszystko robię sama! Nawet ziemniaków dobrze nie obrała!
Zacisnęłam pięści. Chciałam wybiec i wykrzyczeć jej wszystko: że czuję się tu obca, że jej wieczne uwagi ranią mnie bardziej niż myśli, które chowam przed Michałem. Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego wyszłam na balkon i patrzyłam na Jasną Górę w oddali, próbując złapać oddech.
Wieczorem Michał przyszedł do pokoju.
– Aniu…
– Nie chcę tu być – przerwałam mu. – Czuję się jak piąte koło u wozu.
– Wiem – westchnął ciężko. – Ale to moja mama. Nie mogę jej zostawić samej.
– A mnie możesz?
Nie odpowiedział. Położył się obok mnie na łóżku i przez chwilę milczeliśmy razem.
Następnego dnia postanowiłam wyjść sama na spacer po Częstochowie. Chciałam odetchnąć od tej dusznej atmosfery, od zapachu smażonego tłuszczu i niedopowiedzianych pretensji. Przechadzałam się po alejach, patrzyłam na pielgrzymów zmierzających do klasztoru i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek poczuję się częścią tej rodziny.
Gdy wróciłam do mieszkania, zastałam panią Helenę siedzącą przy stole z albumem zdjęć. Zaskoczyło mnie to – nigdy wcześniej nie widziałam jej tak zamyślonej.
– Siadaj – powiedziała cicho.
Usiadłam naprzeciwko niej.
– To zdjęcia Michała z dzieciństwa – zaczęła przewracać strony powoli. – Byliśmy wtedy sami… Jego ojciec odszedł tuż po jego narodzinach. Musiałam być twarda. Dla niego.
Spojrzała na mnie po raz pierwszy tego dnia naprawdę uważnie.
– Wiem, że nie jestem łatwa. Ale boję się… Boję się zostać sama.
Poczułam nagły przypływ współczucia i zrozumienia. Przez chwilę widziałam ją nie jako teściową-tyrana, ale jako kobietę samotną i przestraszoną.
– Ja też się boję – przyznałam szeptem. – Boję się, że nigdy mnie pani nie zaakceptuje.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
– Może po prostu spróbujmy… być dla siebie trochę milsze? – zaproponowała nieśmiało.
Uśmiechnęłam się lekko. To był pierwszy krok.
Wieczorem opowiedziałam o wszystkim Michałowi. Przytulił mnie mocno i powiedział: „Może to początek czegoś nowego?”
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy rodziną jak z reklamy margaryny. Ale wiem jedno: czasem trzeba spojrzeć poza własny ból i zobaczyć ból drugiego człowieka.
Czy potrafimy naprawdę przebaczyć sobie nawzajem? Czy wystarczy nam odwagi, by spróbować jeszcze raz?