Swoi przyjechali na weekend – historia Kingi, która nie chciała być „swatana”

— Mamo, oszalałaś?! Jacy swaty?! — wrzasnęłam do słuchawki, ledwie jej nie upuszczając. — Przecież sto razy ci mówiłam, że z Jackiem to tylko tak, bez zobowiązań!

— A co, spotykać się to znaczy, że niepoważnie? — głos matki brzmiał twardo i nie wróżył nic dobrego. — Kinga, masz już dwadzieścia siedem lat! Inne dziewczyny w twoim wieku mają już dzieci, a ty wciąż bawisz się w randki!

Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby burza szalała we mnie. Matka nigdy nie rozumiała, że nie chcę żyć według jej scenariusza. Zawsze miała dla mnie gotowy plan: studia prawnicze (skończyłam psychologię), ślub przed trzydziestką (mam dwadzieścia siedem i zero ochoty na ślub), dzieci (nie wiem nawet, czy chcę je mieć).

— Mamo, proszę cię… — zaczęłam spokojniej, ale ona już mnie nie słuchała.

— Przyjeżdżamy z tatą w piątek. I swaty też będą. Pani Irena z mężem i ich synem Pawłem. Porządny chłopak, pracuje w banku. Zobaczysz, spodoba ci się!

Zamarłam. Swaty? W XXI wieku? Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę.

— Nie zgadzam się! — krzyknęłam. — Nie będę się spotykać z żadnym Pawłem! Mamo, to moje życie!

— Kinga, nie rób scen. Przyjedziemy w piątek o osiemnastej. Przygotuj coś do jedzenia.

Rozłączyła się.

Stałam jak wryta. W głowie miałam mętlik. Przecież mówiłam jej tyle razy, że Jacek to tylko przyjaciel z benefitami. Żadnych poważnych planów. A ona swoje. Zawsze swoje.

W piątek od rana byłam kłębkiem nerwów. Mieszkanie wysprzątane na błysk, stół nakryty białym obrusem (matka by się obraziła za inny), w piekarniku piekła się kaczka z jabłkami. Czułam się jak aktorka w kiepskim teatrze.

O siedemnastej trzydzieści zadzwonił domofon. Najpierw rodzice: matka w garsonce i z miną generała, ojciec milczący jak zwykle. Zaraz potem państwo Irena i Zbigniew oraz ich syn Paweł. Paweł był wysoki, miał okulary i uśmiech typowego „grzecznego chłopca”.

— Dzień dobry, Kingo! — powiedziała pani Irena z przesadnym entuzjazmem. — Słyszeliśmy o tobie tyle dobrego!

Paweł podał mi rękę i spojrzał nieśmiało.

— Cześć — mruknął.

Usiedliśmy przy stole. Matka zaczęła rozmowę o mojej pracy („Kinga jest psychologiem, ale może jeszcze zrobi prawo”), pani Irena opowiadała o sukcesach Pawła („Paweł już jest kierownikiem oddziału!”), a ja czułam się jak eksponat na wystawie.

W pewnym momencie matka rzuciła:

— Kinga, może pokażesz Pawłowi swój balkon? Macie wspólne zainteresowania: on też lubi kwiaty.

Zacisnęłam zęby i wyszłam na balkon. Paweł poszedł za mną.

— Przepraszam za to wszystko — powiedział cicho. — Moi rodzice też mnie tu przywieźli na siłę.

Spojrzałam na niego z ulgą.

— Serio? Myślałam, że tylko ja mam takich rodziców.

Uśmiechnął się smutno.

— Chciałem dzisiaj iść na koncert jazzowy… Ale mama powiedziała, że muszę cię poznać.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, patrząc na szare niebo nad Warszawą.

— Wiesz co? — powiedziałam nagle. — Może uciekniemy stąd razem? Udajmy, że się zaprzyjaźniliśmy i potem każde pójdzie w swoją stronę?

Paweł roześmiał się pierwszy raz tego wieczoru.

— Świetny plan! Tylko musimy wytrzymać jeszcze kolację.

Wróciliśmy do stołu. Rodzice patrzyli na nas z nadzieją w oczach. Przez całą kolację udawaliśmy zainteresowanie sobą: pytania o studia, o hobby, o plany na przyszłość. Czułam się jak aktorka grająca rolę życia.

Po wyjściu gości matka została jeszcze chwilę.

— I co sądzisz o Pawle? Porządny chłopak, prawda?

Westchnęłam ciężko.

— Mamo, proszę cię… Ja nie chcę być swatana. Chcę sama decydować o swoim życiu!

Matka spojrzała na mnie surowo.

— Kiedyś mi podziękujesz za to wszystko. Zobaczysz.

Gdy zamknęły się za nią drzwi, usiadłam na kanapie i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Czy naprawdę jestem taka dziwna? Czy to źle, że chcę być wolna?

Następnego dnia zadzwonił Jacek.

— Jak tam twoje rodzinne spotkanie? — zapytał z rozbawieniem.

Opowiedziałam mu wszystko. Śmiał się do łez.

— Kinga, jesteś niesamowita! Może powinnaś napisać książkę o tym wszystkim?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Wieczorem dostałam SMS-a od Pawła: „Dzięki za wsparcie. Może kiedyś pójdziemy razem na ten koncert jazzowy?”

Odpisałam: „Może. Ale bez rodziców!”

Leżąc w łóżku, myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę muszę spełniać oczekiwania innych? Czy szczęście to tylko ślub i dzieci? A może każdy ma prawo szukać własnej drogi?

Czasem zastanawiam się: czy gdybym była bardziej uległa, byłabym szczęśliwsza? A może właśnie ta walka o siebie jest najważniejsza? Co wy byście zrobili na moim miejscu?