Między matką a córką: Zima, która zmieniła wszystko

– Marto, nie możesz tak po prostu wyjść! – krzyknęłam, czując jak głos więźnie mi w gardle. Stałam w przedpokoju, patrząc na moją córkę, która z determinacją zakładała płaszcz. Za oknem śnieg sypał gęsto, a światło latarni odbijało się w lodowych płatkach. Był grudzień, a ja czułam, jakby mróz przenikał mnie do szpiku kości.

– Mamo, to tylko spotkanie z koleżankami. Przestań robić z igły widły! – Marta spojrzała na mnie z irytacją. Jej brzuch był już ogromny – trzydziesty ósmy tydzień ciąży – a ona zachowywała się tak, jakby miała przed sobą jeszcze całe lata beztroski.

– Ale… jesteś w ciąży. Każdego dnia możesz urodzić. Powinnaś odpoczywać, przygotować się na przyjście dziecka…

Marta przewróciła oczami i westchnęła teatralnie. – Mamo, nie będę siedzieć w domu jak jakaś stara baba! Jeszcze zdążę się nasiedzieć, jak mały się urodzi. Teraz chcę żyć!

Zacisnęłam dłonie na filiżance herbaty. Czułam się bezradna. Próbowałam rozmawiać z nią setki razy – o odpowiedzialności, o przyszłości, o tym, że dziecko to nie zabawka. Ale Marta była uparta jak osioł. Zawsze taka była – od dziecka musiała postawić na swoim.

Mój mąż, Piotr, tylko wzruszał ramionami. – Daj jej spokój, Elu. Młoda jest, niech korzysta z życia póki może. Każdy ma swoje błędy do popełnienia.

Ale ja nie mogłam przestać się martwić. W nocy leżałam bezsennie i słuchałam kroków Marty wracającej późno do domu. Czasem słyszałam jej śmiech przez ścianę, rozmowy przez telefon do późna. Zamiast kompletować wyprawkę dla dziecka, Marta przeglądała katalogi z modą i planowała kolejne wyjścia.

Pewnego wieczoru usłyszałam huk drzwi i głośne kroki na korytarzu. Wbiegła do kuchni cała rozpromieniona.

– Mamo! Wyobraź sobie, dostałam zaproszenie na otwarcie nowego salonu kosmetycznego! Będzie cała śmietanka miasta! Muszę tam być!

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. – Marto… a co z dzieckiem? Z twoim zdrowiem?

– Przestań! Wszystko jest pod kontrolą. Lekarz mówił, że wszystko w porządku. Nie możesz mnie tak ograniczać!

Wtedy puściły mi nerwy.

– To nie ja cię ograniczam! To życie cię ogranicza! Jesteś matką! Za chwilę będziesz miała dziecko! Czy ty w ogóle rozumiesz, co to znaczy?

Marta spojrzała na mnie z pogardą i wyszła trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni unikałyśmy się nawzajem. W domu panowała napięta cisza. Piotr próbował łagodzić sytuację, ale czułam się coraz bardziej samotna w swoim strachu.

W końcu nadszedł ten wieczór – otwarcie salonu. Marta ubrała się w obcisłą sukienkę i wysokie szpilki.

– Nie idź – poprosiłam cicho.

– Muszę tam być – odpowiedziała zimno i wyszła.

Siedziałam przy oknie i patrzyłam na wirujące płatki śniegu. Czułam się tak bezradna jak nigdy dotąd. Modliłam się tylko, żeby nic złego się nie stało.

Około północy zadzwonił telefon. Dzwoniła koleżanka Marty.

– Pani Elżbieto… Marta źle się poczuła… Jest w szpitalu…

Serce podskoczyło mi do gardła. Wybiegliśmy z Piotrem z domu w pośpiechu. Śnieg padał coraz gęściej, a droga do szpitala wydawała się nie mieć końca.

Na oddziale położniczym zobaczyłam Martę bladą jak ściana, podłączoną do kroplówki.

– Mamo… przepraszam… – wyszeptała ze łzami w oczach.

Lekarz wyjaśnił nam, że Marta dostała przedwczesnych skurczów przez stres i przemęczenie. Dziecko mogło urodzić się w każdej chwili.

Siedziałam przy jej łóżku całą noc, trzymając ją za rękę. Po raz pierwszy od dawna rozmawiałyśmy szczerze – o jej lękach, o tym, że boi się być matką, że nie chce stracić siebie.

– Bałam się… że jak urodzę dziecko, to już nigdy nie będę sobą – wyznała cicho.

– Marto… bycie matką nie znaczy rezygnować ze swoich marzeń. Ale trzeba nauczyć się odpowiedzialności…

Płakałyśmy razem do rana.

Marta urodziła zdrowego synka dwa dni później. Trzymając wnuka na rękach czułam ogromną ulgę i wdzięczność. Marta powoli dojrzewała do nowej roli – nie było łatwo, ale widziałam w niej zmianę.

Dziś patrzę na nią inaczej. Wiem, że każdy musi przejść swoją drogę do dorosłości – czasem bolesną i pełną błędów.

Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej zaufać Marcie? Może każda matka musi nauczyć się puszczać swoje dzieci wolno… nawet jeśli serce pęka z niepokoju.