Pokój, który straciłem – historia Władysława Kowalskiego
— Oszalałeś chyba, Krzysiek! To mój pokój! — Stałem w drzwiach, ściskając w dłoni klucze, i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Krzysiek nawet nie podniósł wzroku znad telefonu, rozwalony na mojej kanapie, tej samej, na której przez ostatnie dziesięć lat czytałem gazety i słuchałem radia. — Był twój, wujku Władku — mruknął, przesuwając palcem po ekranie. — Teraz jest mój. Mama kazała.
Zatkało mnie. Przez chwilę stałem jak wryty, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Przecież to był mój azyl, jedyne miejsce w tym domu, gdzie mogłem być sobą. Odkąd ożeniłem się z Jolą i zamieszkałem z nią oraz jej synem z pierwszego małżeństwa, czułem się trochę jak gość. Ale ten pokój… Ten pokój był mój.
— Jaka znowu mama?! — wybuchnąłem w końcu. — Nie jestem twoim wujkiem, tylko mężem twojej matki! I to jest mój dom!
Krzysiek wzruszył ramionami. — Mama powiedziała, że potrzebuję więcej przestrzeni do nauki. Ty możesz sobie spać w salonie.
Poczułem, jak narasta we mnie gniew. Wyszedłem trzaskając drzwiami, a klucz w dłoni aż mnie zabolał. Znalazłem Jolę w kuchni, krzątającą się przy garnkach.
— Jola, co tu się dzieje? — zapytałem drżącym głosem. — Krzysiek mówi, że to teraz jego pokój.
Nie spojrzała na mnie. — Władek, on ma maturę za rok. Potrzebuje spokoju i miejsca do nauki. Ty możesz przecież spać w salonie, tam jest wygodna kanapa.
— Ale to był mój pokój! — powtórzyłem bezradnie.
— Przestań się zachowywać jak dziecko — rzuciła zirytowana. — To tylko pokój.
Tylko pokój… Dla niej może tak. Dla mnie to było wszystko. Tam miałem swoje książki, radio, zdjęcia z młodości. Tam mogłem zamknąć drzwi i przez chwilę nie czuć się obcym w tym domu pełnym cudzych wspomnień.
Przez kolejne dni chodziłem jak cień. Krzysiek rozgościł się w moim pokoju na dobre. Zabrał moje rzeczy do kartonów i postawił je pod schodami. Nawet nie zapytał, czy może. Jola była coraz bardziej chłodna. Czułem się jak intruz.
Wieczorami siadałem w salonie na rozkładanej kanapie i patrzyłem w sufit. Słyszałem śmiech Krzyśka zza ściany, jego rozmowy przez telefon, muzykę sączącą się z głośników. Mój dom zamienił się w hotel, a ja byłem tu tylko gościem.
Pewnego dnia znalazłem Krzyśka w kuchni. — Słuchaj — zacząłem niepewnie — może byśmy jakoś to rozwiązali? Może mógłbyś dzielić pokój z kolegą albo…
Przerwał mi bezceremonialnie: — Daj spokój, stary. Mama powiedziała, że tak będzie najlepiej.
Zacisnąłem pięści. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wieczorem spróbowałem jeszcze raz porozmawiać z Jolą.
— Jolu, ja tu już nie mam swojego miejsca — powiedziałem cicho. — Czuję się niepotrzebny.
Westchnęła ciężko. — Przesadzasz, Władek. Krzysiek jest młody, potrzebuje wsparcia przed maturą. Ty jesteś dorosły, powinieneś to zrozumieć.
— Ale ja też mam swoje potrzeby! — podniosłem głos. — Chcę mieć choć kawałek przestrzeni dla siebie!
Spojrzała na mnie z wyrzutem. — Zawsze musisz robić problemy…
Wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa. Patrzyłem na światła miasta i czułem się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej. Przypomniały mi się czasy sprzed ślubu z Jolą – własne mieszkanie na Pradze, znajomi, wieczory przy szachach z sąsiadem panem Marianem. Tam nikt nie kwestionował mojego prawa do własnego kąta.
Zacząłem coraz częściej wracać późno do domu. Pracowałem dłużej, chodziłem na spacery po mieście bez celu. Unikałem spotkań z Jolą i Krzyśkiem. W pracy koledzy pytali: „Coś taki markotny, Władek?” – ale nie potrafiłem im odpowiedzieć.
W końcu przyszedł dzień, kiedy znalazłem swoje rzeczy wystawione pod drzwiami pokoju Krzyśka – stare zdjęcia, książki, radio… Wszystko spakowane w kartony jakby ktoś wyrzucał śmieci.
Usiadłem na schodach i poczułem łzy napływające do oczu. Miałem pięćdziesiąt sześć lat i pierwszy raz od dawna poczułem się naprawdę zbędny.
Wieczorem zebrałem się na odwagę i powiedziałem Joli:
— Jeśli tak ma wyglądać moje życie tutaj… Może lepiej będzie, jeśli się wyprowadzę?
Spojrzała na mnie zaskoczona i przez chwilę milczała.
— Rób jak uważasz — powiedziała w końcu chłodno.
Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i przeniosłem się do starego mieszkania po rodzicach na Pradze. Było puste i zimne, ale przynajmniej moje.
Czasem zastanawiam się: gdzie popełniłem błąd? Czy można być szczęśliwym w domu, gdzie nie ma dla ciebie miejsca? Czy rodzina to tylko wspólne mieszkanie pod jednym dachem? A może prawdziwy dom to ten kawałek przestrzeni, gdzie czujesz się potrzebny i szanowany?
Może ktoś z was zna odpowiedź…