Złoty pierścionek i gorzki prezent: Historia rodziny Nowaków

„Otwórz oczy, Haniu!” – usłyszałam głos mojego męża, Andrzeja, kiedy delikatnie wsunął mi na palec złoty pierścionek z rubinem. W salonie panował gwar – dzieci, wnuki, sąsiedzi, wszyscy bili brawo. Pierścionek lśnił w świetle żyrandola, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi z radości i wzruszenia. Ale zanim zdążyłam się nacieszyć, prowadzący przyjęcie podniósł mikrofon: „A teraz specjalne życzenia od waszej synowej!”

Wszyscy spojrzeli na Agatę, żonę mojego syna Pawła. Agata zawsze była perfekcyjna – elegancka, pewna siebie, z dystansem. Nigdy nie wiedziałam, co naprawdę o mnie myśli – była uprzejma, ale chłodna. Wstała, wyprostowała się i spojrzała mi prosto w oczy.

– Droga Haniu – zaczęła – przygotowałam dla ciebie coś wyjątkowego od całej naszej rodziny. Coś, co zapamiętasz do końca życia.

Wszyscy spodziewali się piosenki albo filmu z wnukami. Ale Agata wyjęła z torebki teczkę i podała mi ją na oczach wszystkich.

– To prezent, który da ci spokój – akt notarialny mieszkania na twoje nazwisko. Paweł i ja zdecydowaliśmy się wyprowadzić z twojego domu. Od dziś nie będziemy już razem mieszkać.

W salonie zapadła cisza. Spojrzałam na Pawła – miał spuszczoną głowę, unikał mojego wzroku. Wnuki patrzyły niepewnie, córka Marta zakryła usta dłonią. Andrzej ścisnął mi ramię.

– Agata… co ty robisz? – wyszeptałam.

– Robię to, czego ty zawsze chciałaś – spokój w swoim domu. My idziemy swoją drogą.

Poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Wszystkie moje lęki stały się rzeczywistością.

Nigdy nie byłam idealną teściową. Starałam się traktować Agatę jak własną córkę, ale ona nigdy nie chciała bliskości. Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, gdy Paweł i Agata zamieszkali z nami po ślubie.

– Mamo, wiesz, że nie mamy pieniędzy na własne mieszkanie – powiedział wtedy Paweł. – Tylko na chwilę…

Andrzej był za tym, żeby im pomóc. – Rodzina musi trzymać się razem – powtarzał.

Ale Agata nigdy nie ukrywała, że przeszkadza jej życie z nami. Przeszkadzało jej wszystko – zapach mojej zupy ogórkowej, sposób układania prania, nawet to, że Paweł czasem zostawiał otwartą deskę klozetową.

– Haniu, jesteście dobrzy ludzie, ale ja chcę mieć spokój – powiedziała mi kiedyś przy kawie na balkonie.

– Wiem, Agato. Też bym chciała, żebyście mieli swoje gniazdo. Ale póki nie uzbieracie…

– Nigdy nie uzbieramy, jeśli Paweł ciągle dokłada się do waszych rachunków!

Te słowa zabolały mnie jak nóż. Nie wiedziałam, czy odpowiedzieć czy milczeć. Wybrałam to drugie.

Lata mijały. Paweł i Agata doczekali się dzieci – najpierw Julki, potem Kuby. Dom był pełen śmiechu i krzyków dzieciaków, ale też napięcia. Każde moje słowo drażniło Agatę.

– Dlaczego ciągle mówisz dzieciom, co mają robić? To moje dzieci! – krzyczała.

– Chcę tylko pomóc…

– Nie potrzebujemy twojej pomocy!

Paweł milczał albo próbował łagodzić sytuację: – Daj spokój, Agata, mama nic złego nie miała na myśli…

Ale Agata nie ustępowała.

Dwa lata temu Andrzej miał udar. Leżał w szpitalu tygodniami. Ja dniami czuwałam przy nim, a Paweł i Agata musieli przejąć domowe obowiązki.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej i usłyszałam kłótnię:

– Twoja matka traktuje nas jak służących! Wszystko musi być po jej myśli! Kiedy MY zaczniemy żyć normalnie?

Paweł milczał.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Zastanawiałam się: gdzie popełniłam błąd? Czy wymagałam za dużo? Czy dawałam za dużo?

Gdy Andrzej doszedł do siebie, próbowałam naprawić relacje. Zaprosiłam Agatę na rozmowę.

– Agato, spróbujmy jeszcze raz… Wiem, że nie jest ci łatwo pod jednym dachem ze mną. Ale możemy być rodziną…

Spojrzała na mnie chłodno:

– Haniu, wy zawsze musicie mieć rację. Nie jestem waszą córką i nigdy nie będę. Chcę tylko spokoju i własnej rodziny.

Nie wiedziałam już co powiedzieć.

I tak żyliśmy jeszcze dwa lata – pod jednym dachem jak obcy ludzie. Dzieci rosły, wnuki mnie kochały, ale czułam, że tracę syna.

Paweł coraz bardziej zamykał się w sobie. Przestał przychodzić do mnie na kawę po pracy. Przestał pytać o radę.

Kiedyś zapytałam:

– Paweł… jesteś szczęśliwy?

Spojrzał na mnie smutno:

– Już nawet nie wiem, co to znaczy być szczęśliwym…

A potem – moje sześćdziesiąte urodziny i ten prezent, który był bardziej przesłaniem niż upominkiem: „Nie chcemy już twojego życia.”

Wszyscy patrzyli na mnie – czekali na moją reakcję.

Spojrzałam na Agatę:

– Jeśli myślisz, że tym prezentem rozwiążesz wszystkie problemy – mylisz się. Rodzina to nie akt notarialny do mieszkania. Rodzina to serce.

Agata uśmiechnęła się ironicznie:

– Może dla was starszych to coś znaczy, dla mnie liczy się spokój!

Paweł wstał:

– Mamo… przepraszam… Ja już tak dłużej nie mogę…

W tej chwili zrozumiałam – straciłam syna.

Przez kolejne dni dom był cichy jak grób. Paweł i Agata pakowali rzeczy, dzieci biegały po korytarzu nieświadome tego wszystkiego.

Marta mnie przytuliła:

– Mamo, to nie twoja wina… Niektórzy po prostu nie potrafią żyć razem.

Andrzej milczał przez kilka dni. Pewnego wieczoru powiedział:

– Może popełniliśmy błąd przyjmując ich pod dach… Może powinniśmy byli wcześniej pozwolić im odejść…

Nie miałam siły mu odpowiedzieć.

Kiedy odeszli, zostałam sama z Andrzejem w dużym domu, który przestał być domem – stał się pustą skorupą.

Co wieczór patrzę na ten pierścionek z rubinem i pytam siebie: Czy mogłam postąpić inaczej? Czy my starsi naprawdę jesteśmy winni temu, że młodzi od nas uciekają? A może czasy są tak okrutne, że rodzina już nie znaczy tego samego co kiedyś?

Powiedzcie mi proszę – gdzie popełniłam błąd? Czy wy też przeżyliście coś podobnego? Czy rodzina dziś ma jeszcze tę samą wartość?