Mąż wręczył mi pismo o alimenty na mamę – nie uwierzycie, co zrobiła moja własna matka!
– Co to jest? – zapytałam, patrząc na męża, który stał w progu kuchni z dziwną miną. W ręku trzymał kopertę, a jego palce lekko drżały.
– To przyszło dzisiaj poleconym – odpowiedział cicho, podając mi list. Poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Jeszcze nie wiedziałam, że za chwilę wszystko się zmieni.
Otworzyłam kopertę i przeczytałam pierwsze zdania. „Wzywam Panią do zapłaty alimentów na rzecz matki, Marii Nowak…”. Dalej już nie mogłam czytać. List wypadł mi z rąk na podłogę. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę.
– To jakiś żart? – wyszeptałam, patrząc na męża z niedowierzaniem. – Moja matka? Po tylu latach?
Marek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. – Może powinnaś do niej zadzwonić? – zaproponował ostrożnie.
Zadzwonić? Do kobiety, która zostawiła mnie z ojcem, kiedy miałam siedem lat? Która przez całe dzieciństwo nie zadzwoniła ani razu na moje urodziny, nie przyszła na zakończenie szkoły, nie zapytała, czy mam co jeść? Przez lata próbowałam sobie tłumaczyć jej odejście: może była nieszczęśliwa, może ojciec ją krzywdził. Ale ona po prostu zniknęła. A teraz… teraz chce ode mnie pieniędzy?
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, w domu byłam nieobecna. Marek próbował mnie pocieszać, ale czułam się jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg.
Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam pisać list do mamy. „Mamo, dostałam pismo o alimenty. Nie rozumiem…” – napisałam, ale po chwili zmięłam kartkę i wyrzuciłam ją do kosza. Jak mam jej to napisać? Jak mam jej powiedzieć, co czuję?
W końcu zdecydowałam się zadzwonić. Wybrałam numer, który znalazłam w dokumentach sądowych.
– Halo? – odezwał się głos po drugiej stronie. Starszy, zmęczony, ale znajomy.
– Mamo… to ja, Ania.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wiedziałam, że zadzwonisz – powiedziała w końcu. – Nie masz pojęcia, jak trudno było mi to zrobić.
– Trudno? – głos mi się załamał. – Przez dwadzieścia lat nie miałaś odwagi zadzwonić do mnie ani razu! A teraz chcesz ode mnie pieniędzy?
– Aniu… ja jestem chora. Nie mam nikogo. Twój ojciec nie żyje, a ty jesteś moją jedyną córką.
– Ale ja nie jestem twoim bankomatem! – krzyknęłam przez łzy. – Gdzie byłaś, kiedy cię potrzebowałam? Gdzie byłaś, kiedy płakałam po nocach?
Mama milczała długo. W końcu powiedziała tylko: – Przepraszam.
Rozłączyłam się i wybuchłam płaczem. Marek przytulił mnie mocno.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytał cicho.
Nie wiedziałam. Z jednej strony czułam wściekłość i żal, z drugiej… poczucie obowiązku. Przecież to moja matka. Ale czy naprawdę jestem jej coś winna?
Kilka dni później przyszło wezwanie do sądu. Musiałam stawić się na rozprawie w sprawie alimentów.
W sądzie zobaczyłam ją po raz pierwszy od dwudziestu lat. Była drobna, przygarbiona, postarzała o całe wieki. Miała na sobie starą kurtkę i zniszczone buty. Przez chwilę poczułam ukłucie litości.
Sędzia spojrzał na mnie surowo:
– Czy uznaje pani roszczenie matki?
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Proszę sądu… Moja mama zostawiła mnie jako dziecko. Przez całe życie nie interesowała się mną ani moim losem. Teraz nagle przypomniała sobie o moim istnieniu tylko dlatego, że potrzebuje pieniędzy.
Mama spuściła głowę.
– Czy to prawda? – zapytał sędzia.
Mama skinęła głową.
– Tak… Ale jestem chora i nie mam nikogo innego.
Wyszłam z sali sądowej roztrzęsiona. Czułam się winna i zdradzona jednocześnie. Z jednej strony chciałam jej pomóc – przecież to moja matka! Z drugiej… czy ona kiedykolwiek była matką dla mnie?
Wieczorem zadzwoniła do mnie ciotka Basia:
– Aniu, wiem, że masz ciężko. Ale twoja mama naprawdę jest w złym stanie. Może powinnaś jej wybaczyć?
– Wybaczyć? A kto mi wybaczy te wszystkie lata samotności?
Ciotka westchnęła:
– Życie jest krótkie. Czasem trzeba zrobić coś nie dla innych, tylko dla siebie.
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: mama śmiejąca się w kuchni, mama wychodząca z walizką bez słowa pożegnania, mama nieobecna na mojej komunii…
Następnego dnia poszłam do pracy jak automat. Koleżanka z biura zauważyła moje czerwone oczy:
– Wszystko w porządku?
Pokręciłam głową:
– Moja matka chce ode mnie alimentów… A ja nie wiem, co robić.
– Ja bym jej nie dała ani grosza! – oburzyła się Marta. – Skoro cię zostawiła…
Ale czy to naprawdę takie proste?
W końcu podjęłam decyzję: zgodziłam się płacić niewielkie alimenty, ale postawiłam warunek – chcę z nią porozmawiać szczerze o przeszłości.
Spotkałyśmy się w małej kawiarni na Pradze. Mama była spięta i wyraźnie zawstydzona.
– Aniu… wiem, że cię skrzywdziłam – zaczęła cicho. – Byłam młoda i głupia. Bałam się odpowiedzialności… Twój ojciec był trudnym człowiekiem…
Słuchałam jej długo. Płakałyśmy obie. Nie wiem, czy potrafię jej wybaczyć wszystko, ale wiem jedno: muszę żyć dalej ze swoimi wyborami.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy dzieci naprawdę są winne rodzicom wszystko? Czy można odbudować coś, co zostało zniszczone dawno temu? Co Wy o tym myślicie?