Między młotem a kowadłem: Życie z teściową, która nie potrafi odejść

— Znowu przyszła bez zapowiedzi — pomyślałam, słysząc dźwięk domofonu. Była sobota, godzina ósma rano. Ledwo zdążyłam wstać, a już czułam narastające napięcie w żołądku. Mój mąż, Tomek, jeszcze spał. Wiedziałam, że jeśli nie otworzę drzwi, będzie dzwonić do skutku. — Dzień dobry, Marto. Przyniosłam wam świeże bułki i trochę warzyw z bazaru — powiedziała teściowa, wchodząc do mieszkania jak do siebie. Nawet nie poczekała na zaproszenie.

Próbowałam się uśmiechnąć, choć miałam ochotę krzyczeć. — Dziękujemy, ale naprawdę nie trzeba było się fatygować — odpowiedziałam cicho. — Och, to żaden problem! Tomeczek zawsze lubił moje bułeczki. Gdzie on jest? — zapytała, rozglądając się po mieszkaniu. — Śpi jeszcze — odparłam, zerkając na zegarek. — No tak, pewnie był zmęczony po pracy. Ale powiedz mi, Marto, czy ty na pewno dobrze się nim opiekujesz? Ostatnio wyglądał na zmarnowanego… — zaczęła swój codzienny monolog.

Czułam, jak narasta we mnie frustracja. Od czterech lat próbuję zbudować z Tomkiem własny dom, własne zasady i poczucie bezpieczeństwa. Ale jego matka nie potrafi pogodzić się z tym, że jej „chłopiec” dorósł i założył rodzinę. Próbowałam wszystkiego: rozmów, kompromisów, nawet terapii rodzinnej. Nic nie pomagało.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Byłam wtedy pełna nadziei i dobrej woli. Chciałam być dla niej jak córka, bo sama straciłam mamę kilka lat wcześniej. Ale ona od początku patrzyła na mnie z rezerwą. — Tomek zawsze był bardzo wrażliwy. Mam nadzieję, że go nie skrzywdzisz — powiedziała mi wtedy prosto w oczy.

Z czasem było tylko gorzej. Każda nasza decyzja była przez nią komentowana i krytykowana. Gdy kupiliśmy mieszkanie na kredyt, usłyszałam: — Po co wam taki dług? Lepiej byście zamieszkali u mnie, byłoby taniej i bezpieczniej. Kiedy zaszłam w ciążę, zamiast gratulacji dostałam wykład o tym, jak powinnam się odżywiać i że „w jej czasach kobiety nie narzekały na mdłości”.

Najgorsze były jednak te drobne uszczypliwości rzucane niby mimochodem: — Tomek zawsze lubił porządek, ciekawe czy teraz też ma czyste koszule? — albo: — Może powinnam przychodzić częściej i pomóc ci w domu? Wiem, że młode kobiety teraz są takie zmęczone… Za każdym razem czułam się coraz bardziej bezradna.

Tomek próbował mnie wspierać, ale był rozdarty między mną a matką. — Wiesz, jaka ona jest… Nie chce źle, po prostu się martwi — tłumaczył mi wieczorami. Ale ja wiedziałam swoje: ona nie potrafi pogodzić się z tym, że już nie jest najważniejszą kobietą w jego życiu.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Po kolejnej awanturze o to, że „źle gotuję rosół”, wybuchłam: — Mamo Tomka, proszę dać nam żyć po swojemu! To nasze życie i nasze decyzje! — krzyknęłam przez łzy. Ona spojrzała na mnie z pogardą i wyszła trzaskając drzwiami.

Myślałam, że to coś zmieni. Niestety, było tylko gorzej. Zaczęły się telefony do Tomka w środku nocy: — Synku, źle się czuję… Może byś przyjechał? — albo wiadomości pełne wyrzutów: — Kiedyś byłeś inny… Teraz nawet nie masz czasu dla własnej matki.

Czułam się coraz bardziej winna. Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych, zamykałam się w sobie. Nawet moja córka zaczęła pytać: — Mamo, dlaczego babcia jest taka smutna? Czy ona nas nie lubi?

W pewnym momencie poczułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam mieć problemy ze snem, traciłam apetyt. Każdy dzień był walką o przetrwanie między dwoma światami: moim i jej.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Tomkiem przy kuchennym stole. — Nie dam już rady… Albo coś się zmieni, albo ja odejdę — powiedziałam drżącym głosem. Widziałam łzy w jego oczach. — Kocham cię, Marto… Ale to moja mama… Nie mogę jej zostawić samej… — szeptał bezradnie.

— A ja? Czy ja się nie liczę? Czy nasza rodzina nie jest ważna? — zapytałam go wtedy po raz pierwszy naprawdę szczerze.

Nie spałam całą noc. Rano podjęliśmy decyzję: musimy postawić granice. Tomek zadzwonił do matki i powiedział jej jasno: — Mamo, kocham cię i zawsze będziesz dla mnie ważna, ale musisz zaakceptować moją rodzinę i nasze wybory. Jeśli tego nie zrobisz, będziemy musieli ograniczyć kontakt.

Było ciężko. Przez kilka tygodni teściowa nie odzywała się do nas wcale. Potem zaczęła powoli wracać do rozmów, ale już inaczej – mniej nachalnie, bardziej z dystansem.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie między nami dobrze. Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy każda synowa musi przechodzić przez taki koszmar?

Może to po prostu cena za własne szczęście? A może są granice kompromisu, których nie wolno przekraczać – nawet dla rodziny?