Bez ostrzeżenia… Postawił mnie przed faktem: jak miłość stała się gorzkim rozczarowaniem
— Zosia, musimy porozmawiać. — Głos Grzegorza był chłodny, jakby mówił do obcej osoby. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, zaskoczona jego powagą. Właśnie wrócił z pracy, a ja przygotowywałam kolację, jak co wieczór. W powietrzu unosił się zapach pieczonego kurczaka i świeżego chleba. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, a jednak czułam, że za chwilę mój świat się zatrzęsie.
Odwróciłam się powoli, wycierając dłonie o fartuch. — Co się stało? — zapytałam, próbując ukryć niepokój.
Grzegorz nie patrzył mi w oczy. Usiadł przy stole, splótł dłonie i przez chwilę milczał. — Zosia… Ja… Ja już nie chcę tak żyć. — Jego słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak dzwon pogrzebowy.
Nie rozumiałam. Przecież wszystko było dobrze. Pracowałam jako menadżerka w firmie farmaceutycznej, zarabiałam nieźle, wynajmowaliśmy razem mieszkanie na Mokotowie, planowaliśmy wakacje nad morzem. Byliśmy razem od roku — rok pełen wspólnych śniadań, wieczorów z filmami i rozmów o przyszłości. Czy naprawdę wszystko było tylko iluzją?
— Co masz na myśli? — wyszeptałam.
— Poznałem kogoś — powiedział cicho. — Nie chciałem cię ranić, ale… Nie mogę już dłużej udawać.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Wszystko, co budowałam przez ostatnie miesiące, rozsypało się w jednej chwili. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucić czymś o ścianę, ale nie mogłam się ruszyć. Stałam jak sparaliżowana.
— Kto to jest? — spytałam głucho.
— To nie ma znaczenia… Zosia, przepraszam. Naprawdę chciałem, żeby nam się udało.
Nie pamiętam, jak długo tam stałam. W końcu usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu prosto w oczy. — Dlaczego? Co zrobiłam nie tak? — Głos mi drżał.
— To nie twoja wina. Po prostu… coś się wypaliło. Przepraszam.
Wyszedł jeszcze tego samego wieczoru. Zostawił klucze na stole i zamknął za sobą drzwi bez słowa. Siedziałam w pustym mieszkaniu, słuchając ciszy przerywanej tylko tykaniem zegara. W głowie miałam tysiące pytań i żadnej odpowiedzi.
Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Chodziłam do pracy, uśmiechałam się do współpracowników, odbierałam telefony od mamy i udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale nocami płakałam w poduszkę, analizując każdą rozmowę z Grzegorzem, każde jego spojrzenie i gest. Czy naprawdę niczego nie zauważyłam? Czy byłam aż tak ślepa?
Mama zadzwoniła po tygodniu. — Zosiu, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.
Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się do słuchawki.
— On mnie zostawił, mamo… Dla innej.
Mama milczała przez chwilę, a potem powiedziała cicho: — Kochanie, czasem ludzie odchodzą nie dlatego, że coś z nami jest nie tak, tylko dlatego, że sami są zagubieni.
Chciałam jej wierzyć, ale czułam się winna. Może za dużo pracowałam? Może byłam zbyt wymagająca? Może powinnam była częściej mówić mu, że go kocham?
W pracy zaczęły się plotki. Koleżanki szeptały za moimi plecami:
— Widzisz Zosię? Podobno Grzegorz ją rzucił dla tej nowej z działu marketingu.
Czułam na sobie ich spojrzenia i miałam ochotę zniknąć. Nawet szef zapytał któregoś dnia:
— Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
Uśmiechnęłam się blado i wróciłam do obowiązków. Praca była moją ucieczką przed myślami.
Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i patrzyłam na rzeczy Grzegorza: kubek z napisem „Najlepszy facet”, jego stary szalik rzucony na fotel, zdjęcia z wakacji na lodówce. Każdy przedmiot przypominał mi o tym, co straciłam.
Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem na ulicy. Szliśmy w przeciwnych kierunkach. On był z nią — wysoką brunetką o pewnym siebie spojrzeniu. Uśmiechali się do siebie i trzymali za ręce. Kiedy mnie zobaczył, spuścił wzrok.
Przeszliśmy obok siebie bez słowa. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu, ale też dziwną ulgę. Może to już koniec? Może czas zacząć żyć na nowo?
Zaczęłam spotykać się ze znajomymi, chodzić na jogę i długie spacery po Łazienkach Królewskich. Powoli odzyskiwałam równowagę. Ale każda noc była walką z samotnością i poczuciem porażki.
Najtrudniej było podczas rodzinnych spotkań. Babcia pytała:
— A kiedy w końcu przyprowadzisz tego swojego chłopaka?
Mama patrzyła na mnie ze współczuciem i próbowała zmienić temat.
Czułam presję otoczenia — wszyscy oczekiwali ode mnie szczęścia i stabilizacji, a ja miałam wrażenie, że zawiodłam wszystkich: siebie, rodzinę i Grzegorza.
Minęły miesiące. Kupiłam sobie używany samochód — spełniłam jedno z marzeń z dzieciństwa. Sama, za własne pieniądze. Było mi smutno, że nie mam komu pokazać kluczyków ani z kim pojechać na pierwszą przejażdżkę poza miasto.
Ale kiedy siedziałam za kierownicą i patrzyłam na zachodzące słońce nad Warszawą, poczułam coś nowego: dumę i spokój.
Może życie nie zawsze układa się tak, jak planujemy? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie?
Czy można jeszcze zaufać komuś po takim rozczarowaniu? Czy warto wierzyć w miłość mimo wszystko? Czas pokaże…