Wrócił z delegacji i zażądał rozwodu: Jak mądrość mojej babci uratowała nasze małżeństwo
— Chcę rozwodu, Aniu. — Głos Marka był cichy, ale nie pozostawiał złudzeń. Stał w progu, jeszcze w płaszczu, z walizką w ręce. Widziałam w jego oczach zmęczenie, ale i coś jeszcze — jakby już podjął decyzję dawno temu.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać. W kuchni pachniało jeszcze rosołem, który gotowałam na jego powrót. Nasza córka, Zosia, bawiła się w swoim pokoju, nieświadoma, że jej świat właśnie zaczyna się chwiać.
— Marek… Co ty mówisz? — wykrztusiłam w końcu. — Przecież… przecież wszystko było dobrze.
— Nie było dobrze — przerwał mi stanowczo. — Od miesięcy się mijamy. Ja już nie potrafię tak żyć.
Nie pamiętam, jak długo stałam bez ruchu. W głowie miałam tylko jedno: „To nie może być prawda”. Przecież byliśmy razem od studiów. Przeżyliśmy śmierć mojego ojca, narodziny Zosi, kredyt na mieszkanie i wszystkie te codzienne drobiazgi, które tworzą życie.
Marek poszedł do sypialni, zostawiając mnie z tysiącem pytań i jednym wielkim bólem. W nocy nie spałam ani minuty. Słyszałam jego ciche kroki, szelest pościeli, a potem płacz Zosi przez sen. Nad ranem zadzwoniłam do mamy.
— Mamo… Marek chce odejść — wyszeptałam przez łzy.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam spokojny głos mojej mamy:
— Przyjedź do babci. Ona będzie wiedziała, co powiedzieć.
Babcia mieszkała w małym domku pod Warszawą. Zawsze powtarzała, że na wszystko jest sposób, tylko trzeba umieć go znaleźć. Pojechałam tam z Zosią jeszcze tego samego dnia.
Babcia siedziała na werandzie i dziergała szalik. Gdy mnie zobaczyła, odłożyła robótkę i przytuliła mnie mocno.
— Dziecko… — powiedziała tylko tyle i już wiedziałam, że mogę się wypłakać bez słów.
Przez dwa dni chodziłam jak cień. Babcia nie pytała, nie pocieszała na siłę. Dopiero trzeciego dnia usiadła ze mną przy kuchennym stole i podała mi herbatę z malinami.
— Aniu — zaczęła powoli — pamiętasz, co ci zawsze mówiłam?
Pokręciłam głową.
— Że w małżeństwie najważniejsze jest słuchanie. Nie tylko słów, ale i ciszy między nimi. Czasem człowiek krzyczy milczeniem.
Zrozumiałam wtedy, że przez ostatnie miesiące byłam tak zajęta pracą, domem i Zosią, że przestałam słyszeć Marka. On też mnie nie słyszał. Każde z nas zamknęło się w swoim świecie.
— Co mam zrobić? — zapytałam cicho.
Babcia uśmiechnęła się smutno.
— Zacznij od siebie. Zastanów się, czego ty chcesz. I porozmawiaj z nim — naprawdę porozmawiaj.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem, ale i z nową nadzieją. Marek był już spakowany. Siedział na kanapie i patrzył w okno.
— Marek… — zaczęłam niepewnie. — Czy możemy porozmawiać? Nie o winie, nie o przeszłości… Tylko o tym, co czujemy.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę milczał, a potem skinął głową.
Rozmawialiśmy całą noc. O tym, jak bardzo jesteśmy zmęczeni codziennością. Jak bardzo boimy się o Zosię i o siebie nawzajem. Jak bardzo tęsknimy za sobą sprzed lat.
— Myślisz, że da się to naprawić? — zapytał cicho Marek.
— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Ale chcę spróbować. Dla nas i dla Zosi.
Zaczęliśmy od drobiazgów: wspólne śniadania w weekendy, wieczorne spacery bez telefonu w ręku, rozmowy o wszystkim i o niczym. Było trudno. Czasem chciałam się poddać. Ale wtedy przypominałam sobie babcine słowa: „Cisza też mówi”.
Pewnego wieczoru Marek przyniósł do domu bukiet tulipanów — pierwszy raz od lat.
— Dziękuję, że nie pozwoliłaś mi odejść tak po prostu — powiedział cicho.
Nie wiem, czy nasza historia skończy się happy endem. Ale wiem jedno: czasem trzeba zejść na samo dno rozpaczy, żeby zobaczyć to, co naprawdę ważne.
Czy naprawdę potrafimy słuchać tych, których kochamy? A może czasem łatwiej jest uciec niż spróbować zrozumieć? Czekam na wasze historie…