Wszystko dla rodziny: Historia kobiety, która zapomniała o sobie, by potem odnaleźć własną wartość

— Znowu nie wrócił na noc — pomyślałam, patrząc na pustą stronę łóżka. Cisza w mieszkaniu była gęsta, jakby ściany chłonęły każdy mój oddech. Siedziałam na brzegu łóżka, ściskając w dłoni telefon, który milczał już trzecią godzinę. W kuchni cicho szumiała lodówka, a zza drzwi pokoju dzieci słychać było cichy szelest kołdry.

— Mamo, gdzie jest tata? — zapytała rano Zosia, przecierając zaspane oczy. Miała tylko siedem lat, a już nauczyła się nie zadawać zbyt wielu pytań. — Tata musiał wyjechać do pracy, kochanie — odpowiedziałam, czując jak kłamstwo pali mnie w gardło.

Od lat żyłam dla innych. Najpierw dla rodziców — bo przecież „dziewczyna powinna być grzeczna”. Potem dla męża — bo „rodzina jest najważniejsza”. W końcu dla dzieci — bo „matka powinna poświęcić wszystko”. Gdzieś po drodze zgubiłam siebie. Moje marzenia o studiach artystycznych zamieniły się w wieczne pranie, gotowanie i odrabianie lekcji z dziećmi.

Marek był kiedyś inny. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Był czuły, opiekuńczy, potrafił rozśmieszyć mnie do łez. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Nowej Hucie. Było ciasno, ale szczęśliwie. Potem pojawiła się Zosia, a dwa lata później Kuba. Marek zaczął pracować coraz więcej, a ja coraz bardziej znikałam w codzienności.

Z czasem przestał mnie zauważać. Wracał późno, często podenerwowany. Przestał pytać, jak minął mi dzień. Ja też przestałam mówić — bo i co miałam powiedzieć? Że znowu nie zdążyłam zrobić obiadu na czas? Że dzieci się pokłóciły? Że czuję się niewidzialna?

Pewnego wieczoru zobaczyłam wiadomość na jego telefonie. „Tęsknię za tobą” — napisała jakaś Ania. Serce mi zamarło. Przez chwilę miałam nadzieję, że to pomyłka, głupi żart. Ale potem zobaczyłam ich wspólne zdjęcie na Facebooku — uśmiechnięci, szczęśliwi, jakby świat należał do nich.

— Marek, kto to jest? — zapytałam drżącym głosem, pokazując mu telefon.
— To nie tak jak myślisz — odpowiedział, ale nie patrzył mi w oczy.
— To jak? Powiedz mi prawdę! — krzyknęłam pierwszy raz od lat.

Wyszedł bez słowa. Następnego dnia spakował walizkę i powiedział tylko: „Muszę to przemyśleć”.

Zostałam sama z dwójką dzieci i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Przez pierwsze tygodnie funkcjonowałam jak automat: śniadanie, szkoła, praca zdalna w call center, zakupy, kolacja, bajka na dobranoc. Wieczorami płakałam w poduszkę tak cicho, żeby dzieci nie słyszały.

Mama dzwoniła codziennie:
— Musisz być silna dla dzieci.
— Ale ja już nie mam siły — odpowiadałam szeptem.
— Każda kobieta przez to przechodzi. Dasz radę.

Przyjaciółki? Odsunęły się dawno temu. Nie miałam czasu na kawy czy plotki — zawsze byłam zajęta domem i rodziną.

Któregoś dnia Kuba wrócił ze szkoły z podbitym okiem.
— Co się stało?!
— Chłopaki się śmiali, że tata nas zostawił…

Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że jeśli nie zacznę walczyć o siebie, nie będę w stanie pomóc dzieciom.

Zaczęłam chodzić na terapię do pani Magdy w ośrodku przy parafii. Na początku bałam się mówić o sobie — przez lata nauczyłam się milczeć. Ale ona słuchała cierpliwie:
— Pani Marto, kiedy ostatni raz zrobiła pani coś tylko dla siebie?
Nie umiałam odpowiedzieć.

Powoli zaczęłam wracać do malowania — najpierw nieśmiało, wieczorami przy kuchennym stole. Zosia siadała obok i rysowała swoje kotki. Kuba patrzył z boku i czasem komentował:
— Fajne te twoje obrazki, mamo.

Po kilku miesiącach pani Magda namówiła mnie na wystawienie prac w lokalnym domu kultury.
— To niemożliwe! Kto chciałby oglądać moje bohomazy?
— Spróbuj — uśmiechnęła się ciepło.

Na wernisażu przyszło kilka osób z sąsiedztwa i… Marek. Stał pod ścianą i patrzył na mnie inaczej niż zwykle — jakby pierwszy raz widział kobietę, a nie tylko matkę jego dzieci.
Po wystawie podszedł do mnie:
— Marta… Przepraszam za wszystko. Nie wiedziałem…
— Nie musisz przepraszać. Już nie jestem tą samą osobą co kiedyś.

Nie wróciliśmy do siebie. Marek odwiedza dzieci co drugi weekend i płaci alimenty. Ja powoli uczę się żyć sama ze sobą — czasem jeszcze boli, ale coraz częściej czuję dumę i spokój.

Wieczorami siadam przy stole z farbami i myślę: ile kobiet wokół mnie żyje cudzym życiem? Ile z nas zapomina o sobie w imię rodziny? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a bliskimi?