„Będę miała tyle dzieci, ile chcę”: Historia rozbitej rodziny z Białej Podlaskiej

– Znowu jesteś w ciąży? – zapytałem, nie kryjąc rozdrażnienia, kiedy zobaczyłem Katkę w kuchni naszej mamy. Stała przy oknie, głaszcząc się po brzuchu, a jej twarz promieniała szczęściem. W tej chwili poczułem, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. To już czwarte dziecko w ciągu siedmiu lat.

Katka spojrzała na mnie z wyzwaniem w oczach. – Tak, i co z tego? To moja sprawa, nie twoja.

Wiedziałem, że ten temat jest jak beczka prochu. Nasza mama siedziała przy stole i udawała, że czyta gazetę, ale widziałem, jak drżą jej ręce. Ojciec od dawna nie mieszkał z nami – wyprowadził się po tym, jak nie wytrzymał napięcia w domu. Zostaliśmy tylko my: ja, Katka i mama. Każde z nas próbowało na swój sposób poskładać rodzinę na nowo.

Od kiedy Katka wyszła za Marka i zaczęli mieć dzieci jedno po drugim, wszystko się zmieniło. Kiedyś byłyśmy sobie bliskie – dzieliłyśmy się sekretami, wspierałyśmy się w trudnych chwilach. Ale teraz? Teraz czułem się jak obcy w jej świecie pełnym pieluch, krzyków i wiecznego zmęczenia.

– Katka, czy ty naprawdę myślisz o tym, co będzie dalej? Przecież Marek ledwo zarabia na życie! – powiedziałem ciszej, żeby nie obudzić najmłodszej Zosi śpiącej w pokoju obok.

– Nie twoja sprawa! – syknęła. – Będę miała tyle dzieci, ile chcę. To moje życie!

Zacisnąłem pięści. W głowie miałem obrazy z dzieciństwa: nasza bieda po upadku firmy ojca, wieczne kłótnie o pieniądze, mama płacząca nocami. Nie chciałem, żeby Katka powtarzała te same błędy. Ale ona była uparta jak nikt inny.

– Katka, ja tylko chcę ci pomóc…

– Pomóc? Ty zawsze tylko krytykujesz! Nigdy mnie nie wspierałeś! – krzyknęła tak głośno, że Zosia zaczęła płakać.

Mama odłożyła gazetę i spojrzała na nas z rozpaczą w oczach. – Przestańcie… Proszę was…

Ale było już za późno. Słowa padły jak kamienie i nie dało się ich cofnąć.

Od tamtej pory unikaliśmy się z Katką. Spotykaliśmy się tylko na rodzinnych uroczystościach – chrzciny, urodziny dzieci – ale rozmowy były krótkie i pełne napięcia. Czułem się winny. Czy naprawdę miałem prawo mówić jej, jak ma żyć? Czy to moja odpowiedzialność?

Pewnego dnia zadzwonił do mnie Marek.

– Słuchaj, Michał… Katka jest załamana. Mówi, że już nie jesteście rodziną. Może byś przyszedł i pogadał z nią?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Z jednej strony chciałem ją przeprosić, z drugiej – czułem żal i bezsilność. Przecież chciałem dobrze! Chciałem ją ochronić przed błędami, które sami popełniliśmy jako dzieci.

Poszedłem do nich wieczorem. W mieszkaniu panował chaos: dzieci biegały po korytarzu, na stole leżały niedojedzone kanapki i sterty prania. Katka siedziała na kanapie i patrzyła w pustkę.

– Przepraszam – powiedziałem cicho.

Nie odpowiedziała od razu. Po chwili spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Michał… Ja wiem, że się martwisz. Ale ja naprawdę chcę mieć dużą rodzinę. To daje mi sens życia. Ty masz swoją pracę, swoje podróże… Ja mam dzieci.

Usiadłem obok niej i przez chwilę milczeliśmy.

– Boję się o ciebie – wyszeptałem. – Boję się, że będzie ci ciężko…

– Jest ciężko – przyznała. – Ale jestem szczęśliwa. Nawet jeśli czasem płaczę ze zmęczenia.

Wtedy zrozumiałem coś ważnego: nie każdy wybór musi być zgodny z moimi oczekiwaniami. Katka miała prawo do swojego życia, nawet jeśli ja bym go tak nie wybrał.

Ale mimo tej rozmowy coś między nami pękło na zawsze. Już nigdy nie wróciliśmy do dawnej bliskości. Każde z nas poszło swoją drogą: ja wyjechałem do Warszawy za pracą, Katka została w Białej Podlaskiej z gromadką dzieci i wiecznym chaosem.

Czasem dzwoni do mnie wieczorem i opowiada o kolejnych sukcesach dzieci w szkole albo o tym, jak Marek dostał podwyżkę. Słucham jej z uśmiechem, ale czuję gdzieś głęboko żal za tym, co straciliśmy.

Czy miałem prawo ingerować w jej życie? Czy powinienem był po prostu milczeć i wspierać ją bez względu na wszystko? Może czasem lepiej pozwolić bliskim popełniać własne błędy niż próbować ich chronić za wszelką cenę?

Nie wiem. Może wy mi powiecie.