60 lat i nikt mnie nie potrzebuje? To najlepsze, co mogło mi się przytrafić

– Mamo, nie przesadzaj, przecież masz tyle wolnego czasu, możesz się zająć wnukami, skoro już nie pracujesz – głos mojej córki, Magdy, dźwięczał w słuchawce z lekką irytacją. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na swoje dłonie. Zawsze zadbane, teraz lekko pomarszczone, z paznokciami, które kiedyś malowałam na czerwono, a dziś już tylko przycinam, żeby nie przeszkadzały w codziennych obowiązkach.

– Magda, ja naprawdę chciałabym pomóc, ale wiesz, że mam swoje sprawy… – zaczęłam nieśmiało, ale ona już mi przerwała.

– Jakie sprawy, mamo? Przecież ty nic nie robisz! – usłyszałam i poczułam, jak coś we mnie pęka.

Odłożyłam telefon i przez chwilę siedziałam w ciszy, słysząc tylko tykanie zegara. Mój mąż, Andrzej, zmarł dwa lata temu. Od tamtej pory dom stał się pusty, a ja – zbędna. Dzieci mają swoje życie, wnuki swoje zajęcia, a ja? Ja jestem jak mebel, który stoi w kącie, bo szkoda go wyrzucić, ale nikt już na niego nie zwraca uwagi.

Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu byłam dla wszystkich niezastąpiona. Gotowałam obiady na rodzinne spotkania, organizowałam święta, dbałam o dom. Teraz Magda i Tomek, mój syn, mają własne rodziny, własne domy. Wnuki odwiedzają mnie coraz rzadziej – mają swoje zajęcia, treningi, kolegów. Przyjaciółki? Kiedyś spotykałyśmy się co tydzień na kawie, teraz dzwonią tylko od święta. Każda z nas zamknięta w swoim świecie, każda trochę samotna.

Przez długi czas próbowałam udowodnić wszystkim – a może przede wszystkim sobie – że jeszcze mogę być potrzebna. Zgłaszałam się do opieki nad wnukami, gotowałam obiady na zapas, pomagałam Magdzie w sprzątaniu, Tomkowi w papierach do firmy. Ale zawsze słyszałam: „Mamo, nie trzeba, damy sobie radę”.

Pewnego dnia, gdy wracałam z zakupów, zobaczyłam w lustrze wystawowym swoje odbicie. Siwe włosy, zmarszczki wokół oczu, lekko przygarbiona sylwetka. Pomyślałam: „To już? To już ten moment, kiedy staję się przezroczysta?”

Wieczorem zadzwoniła do mnie Zosia, moja dawna przyjaciółka. – Basia, czemu się nie odzywasz? – zapytała. – Bo nie mam o czym mówić – odpowiedziałam szczerze. – Wszystko się zmieniło. Dzieci mnie nie potrzebują, wnuki mają swoje życie. Czuję się… zbędna.

Zosia westchnęła. – Wiesz, ja mam podobnie. Ale wiesz co? Może to czas, żebyśmy zaczęły żyć dla siebie?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Żyć dla siebie? Przez sześćdziesiąt lat żyłam dla innych. Najpierw dla rodziców, potem dla męża i dzieci. Zawsze na drugim planie. A teraz miałabym postawić siebie na pierwszym miejscu?

Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Słońce wpadało przez okno, a ja poczułam dziwny spokój. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam na balkonie. Po raz pierwszy od dawna nie musiałam się spieszyć. Nikt niczego ode mnie nie chciał. Nikt nie czekał na obiad, nikt nie prosił o pomoc. Byłam sama ze sobą.

Zaczęłam robić rzeczy, na które nigdy nie miałam czasu. Zapisałam się na zajęcia z jogi w domu kultury. Na początku czułam się dziwnie – większość kobiet była młodsza ode mnie o dwadzieścia lat. Ale po kilku tygodniach zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że każda z nas ma swoje problemy, swoje lęki i marzenia.

Pewnego dnia Magda zadzwoniła z pretensją: – Mamo, czemu nie możesz zostać z Kubą w sobotę? Przecież zawsze byłaś dostępna!

– Magda, mam swoje plany – odpowiedziałam spokojnie. – Idę na wycieczkę z grupą z jogi.

– Ale mamo! – usłyszałam w jej głosie zaskoczenie i rozczarowanie.

– Magda, przez całe życie byłam dla was. Teraz chcę trochę pobyć dla siebie. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.

Rozłączyła się bez słowa. Przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, ale potem poczułam ulgę. Po raz pierwszy postawiłam siebie na pierwszym miejscu.

Z czasem zaczęłam spotykać się z Zosią częściej. Chodziłyśmy do kina, na spacery po parku, rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Zaczęłam czytać książki, które od lat leżały na półce. Zapisałam się nawet na kurs malowania akwarelą.

Dzieci początkowo były zdziwione moją zmianą. Tomek zapytał kiedyś: – Mamo, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś taka dostępna, a teraz ciągle gdzieś wychodzisz.

– Tomku, przez całe życie byłam dla was. Teraz chcę spróbować czegoś nowego. Chcę zobaczyć, kim jestem bez roli matki i babci.

Patrzył na mnie długo, jakby widział mnie po raz pierwszy.

Oczywiście, nie wszystko było łatwe. Czasem czułam się winna, czasem tęskniłam za dawnym życiem. Ale coraz częściej czułam radość z małych rzeczy: z porannej kawy na balkonie, z nowo poznanych ludzi, z własnych myśli.

Dziś wiem, że to najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Samotność nie musi być przekleństwem. Może być początkiem nowego życia – życia dla siebie.

Czasem patrzę w lustro i widzę kobietę, która wreszcie odważyła się być sobą. Czy to źle, że w wieku sześćdziesięciu lat zaczynam żyć na nowo? Czy naprawdę musimy być potrzebni innym, żeby czuć się wartościowi? Może właśnie wtedy, gdy przestajemy być potrzebni innym, możemy wreszcie być potrzebni sobie.