„To tylko kolacja, co w tym wielkiego?” – Wieczór, który zmienił wszystko

– To tylko kolacja, co w tym wielkiego? – głos Matiego odbił się echem w mojej głowie, choć wypowiedział to zwyczajnie, niemal obojętnie. Stałam przy kuchennym blacie, krojąc marchewkę na zupę, kiedy usłyszałam te słowa. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.

Od lat nasze życie płynęło spokojnym rytmem: praca, dzieci, dom. Ja – Marta, trzydziestoośmioletnia matka dwójki dzieci – zawsze dbałam o to, by wszystko było na czas, by dzieci miały czyste ubrania, a Matiego ulubiona kawa czekała na niego po powrocie z pracy. Byłam tą, która pamięta o urodzinach teściowej i o tym, że trzeba kupić nową żarówkę do łazienki. Ale tego wieczoru coś we mnie pękło.

– Co powiedziałeś? – zapytałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu.

Mati nawet nie spojrzał znad ekranu telefonu. – No mówię, że to tylko kolacja. Nie rozumiem, czemu robisz z tego taki problem.

Zamknęłam oczy. Widziałam siebie sprzed kilku lat – młodą dziewczynę z marzeniami o podróżach, o własnej galerii sztuki. Gdzie ona się podziała? Kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie? Kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, czego ja chcę?

Kolacja miała być zwyczajna. Ale dla mnie była czymś więcej. To był symbol – kolejny wieczór, kiedy wszyscy oczekiwali ode mnie, że będę gotować, sprzątać i uśmiechać się, choć w środku czułam się pusta.

– Może byś ty dziś zrobił kolację? – wyrwało mi się nagle.

Mati spojrzał na mnie zaskoczony. – Przecież zawsze ty robisz. Poza tym nie mam czasu, muszę jeszcze skończyć raport.

– A ja? Ja też pracuję. Też jestem zmęczona – powiedziałam ciszej, niż zamierzałam.

W pokoju zapadła niezręczna cisza. Dzieci bawiły się w swoim pokoju, nieświadome napięcia unoszącego się w powietrzu.

Przez kolejne minuty kroiłam warzywa mechanicznie, walcząc ze łzami. W głowie kłębiły mi się myśli: ile jeszcze wytrzymam? Czy naprawdę jestem tylko „od kolacji”? Czy ktoś zauważyłby, gdybym po prostu przestała się starać?

Po kolacji dzieci rozeszły się do swoich zajęć. Usiadłam przy stole naprzeciwko Matiego.

– Musimy porozmawiać – zaczęłam.

Westchnął ciężko. – O czym znowu?

– O nas. O tym, że czuję się niewidzialna w tym domu. Że wszystko jest na mojej głowie i nikt tego nie docenia.

Mati wzruszył ramionami. – Przesadzasz. Przecież masz wszystko: dom, rodzinę…

– Ale nie mam siebie! – wybuchłam nagle. – Nie pamiętam już, kim jestem poza byciem żoną i matką!

Zapanowała cisza tak gęsta, że aż dzwoniło mi w uszach. Mati patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Chcesz mi powiedzieć, że ci źle ze mną? – zapytał po chwili cicho.

– Nie o to chodzi… Po prostu… Chcę czegoś więcej niż tylko gotowania i sprzątania. Chcę mieć czas dla siebie. Chcę wrócić do malowania.

Mati milczał długo. W końcu wstał od stołu i wyszedł do salonu bez słowa.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc ciche chrapanie Matiego i myśląc o tym, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie przez te wszystkie lata. Czy to już koniec? Czy można jeszcze coś naprawić?

Następnego dnia postanowiłam działać. Zamiast wracać po pracy prosto do domu, poszłam do małej kawiarni na rogu i wyciągnęłam szkicownik. Rysowałam ludzi przy stolikach, ich gesty i miny. Poczułam się wolna jak wtedy, gdy byłam studentką ASP w Krakowie.

Wróciłam później niż zwykle. W domu panował chaos: dzieci kłóciły się o pilota do telewizora, Mati szukał czystych skarpetek.

– Gdzie byłaś? – zapytał zirytowany.

– Na kawie. I rysowałam – odpowiedziałam spokojnie.

Spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył obcą osobę.

– A kto zrobił obiad?

– Nikt. Dziś każdy radzi sobie sam – powiedziałam stanowczo.

Zapanowała konsternacja. Dzieci przyszły do kuchni.

– Mamo, jesteś zła? – zapytała Zosia niepewnie.

Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno.

– Nie jestem zła, kochanie. Po prostu czasem mama też potrzebuje odpocząć.

Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Mati chodził naburmuszony, dzieci były zdezorientowane. Ale ja czułam się coraz silniejsza. Zapisałam się na warsztaty malarskie w domu kultury i zaczęłam spotykać się z koleżankami z dawnych lat.

Pewnego wieczoru Mati usiadł obok mnie na kanapie.

– Martwię się o nas – powiedział cicho.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Ja też. Ale nie chcę już wracać do tego, co było. Chcę być sobą i chcę mieć partnera, a nie szefa.

Długo rozmawialiśmy tej nocy – pierwszy raz od lat naprawdę szczerze. Było dużo łez i wyrzutów, ale też nadziei.

Nie wiem jeszcze, dokąd nas to zaprowadzi. Może rozstaniemy się na jakiś czas? Może nauczymy się żyć razem na nowych zasadach?

Czasem zastanawiam się: ile kobiet żyje tak jak ja? Ile z nas tłumi swoje potrzeby dla „dobra rodziny”? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a bliskimi? A może odwaga do zmiany to pierwszy krok do prawdziwego szczęścia?