Po rozwodzie: Spotkałem swoją wybawicielkę na przystanku autobusowym
— Andrzej, nie możesz tak dalej żyć! — głos mojej matki odbijał się echem w pustym mieszkaniu, w którym od miesięcy panował nieporządek i cisza. Stałem przy oknie, patrząc na szare ulice Warszawy, gdzie ludzie spieszyli się do pracy, do domów, do swoich spraw. Ja nie miałem już dokąd się spieszyć. Po rozwodzie z Anią wszystko straciło sens. Zostałem sam, z walizką wspomnień i poczuciem porażki, które ściskało mnie za gardło każdego ranka.
Nie spałem dobrze od miesięcy. Każda noc była walką z myślami, które nie dawały mi spokoju. Zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Czy to przez moją pracę? Przez to, że nie słuchałem Ani? Czy może po prostu nie byliśmy sobie pisani? Odpowiedzi nie przychodziły, a ja coraz bardziej pogrążałem się w apatii.
Pewnego listopadowego popołudnia, kiedy deszcz bębnił o szyby, postanowiłem wyjść z domu. Nie miałem celu — chciałem po prostu poczuć powietrze na twarzy, zobaczyć ludzi. Wyszedłem na ulicę i skierowałem się w stronę przystanku autobusowego. Stałem tam, skulony pod parasolem, kiedy obok mnie stanęła kobieta. Miała na sobie czerwoną kurtkę i szalik w kratę. Jej twarz była zmęczona, ale oczy — jasne i uważne.
— Przepraszam, czy ten autobus jedzie na Ochotę? — zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
— Tak… Tak, jedzie — odpowiedziałem zaskoczony. Dawno nikt nie zwracał się do mnie tak bezpośrednio.
— Dziękuję. — Uśmiechnęła się lekko i spojrzała w dal. — Straszna pogoda, prawda?
— Warszawa jesienią… — wzruszyłem ramionami. — Zawsze taka sama.
Zamilkliśmy na chwilę. Autobus się spóźniał. Ludzie wokół nas narzekali pod nosem, ktoś rozmawiał przez telefon, ktoś inny przestępował z nogi na nogę.
— Wie pan… — zaczęła nagle kobieta. — Czasem mam wrażenie, że życie to taki wieczny przystanek. Czekamy na coś lepszego, a tu ciągle tylko deszcz i zimno.
Spojrzałem na nią uważniej. Była w niej jakaś szczerość, która mnie poruszyła.
— Ma pani rację — powiedziałem cicho. — Ja chyba właśnie utknąłem na takim przystanku.
Zaśmiała się cicho.
— Ja też…
Autobus w końcu nadjechał. Wsiadłem za nią i usiadłem obok. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, aż w końcu zebrałem się na odwagę:
— Nazywam się Andrzej.
— Magda — odpowiedziała i podała mi dłoń.
Rozmawialiśmy przez całą drogę. O pracy (ona była nauczycielką), o książkach (oboje kochaliśmy reportaże), o tym, jak trudno jest zacząć od nowa po trzydziestce. Okazało się, że Magda też niedawno przeszła przez rozstanie. Jej mąż zostawił ją dla młodszej kobiety. W jej głosie słyszałem ból podobny do mojego.
Kiedy wysiadaliśmy z autobusu, Magda spojrzała na mnie z uśmiechem:
— Może napijemy się kiedyś kawy? Tak po prostu…
Zgodziłem się bez wahania. To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy poczułem coś innego niż smutek.
Spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw były to krótkie spacery po parku Skaryszewskim, potem długie rozmowy przy herbacie w jej małym mieszkaniu na Pradze. Magda miała kota o imieniu Stefan i śmiała się z moich żartów nawet wtedy, gdy były naprawdę kiepskie.
Z czasem zaczęliśmy mówić o naszych rodzinach. Opowiedziałem jej o mojej matce, która nie mogła pogodzić się z moim rozwodem i ciągle powtarzała: „Andrzej, musisz znaleźć sobie porządną kobietę”. Magda opowiadała o swojej siostrze, która mieszkała w Gdańsku i zawsze była tą „lepszą” w oczach rodziców.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Ania. Chciała porozmawiać o podziale majątku. Rozmowa była chłodna i rzeczowa. Po odłożeniu słuchawki poczułem znajome ukłucie żalu i gniewu. Magda zauważyła to od razu.
— Chcesz o tym pogadać? — zapytała cicho.
— Nie wiem… Czasem mam wrażenie, że nigdy nie wyjdę z tej przeszłości — odpowiedziałem szczerze.
Magda przytuliła mnie mocno.
— Wiesz… Ja też mam takie dni. Ale może razem będzie nam łatwiej?
To zdanie zostało ze mną na długo. Zaczęliśmy budować coś nowego — powoli, ostrożnie, z lękiem przed kolejnym rozczarowaniem. Moja matka była sceptyczna:
— Andrzej, nie rób sobie złudnych nadziei! Kobiety są teraz inne!
Ale ja wiedziałem swoje. Magda była inna niż Ania. Była cierpliwa, wyrozumiała i nigdy nie oceniałam mnie za błędy przeszłości.
Z czasem zaczęliśmy planować wspólne wakacje nad morzem. Pojechaliśmy do Jastarni — pierwszy raz od lat czułem się szczęśliwy. Siedzieliśmy wieczorem na plaży, patrząc na zachód słońca.
— Myślisz czasem o tym, co by było gdyby…? — zapytała Magda nagle.
— Często — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Ale teraz wolę myśleć o tym, co będzie dalej.
Uśmiechnęła się i ścisnęła moją dłoń.
Dziś mija dwa lata od tamtego listopadowego popołudnia na przystanku autobusowym. Patrzę na Magdę i wiem, że los dał mi drugą szansę. Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich przypadkowych spotkań omijamy każdego dnia? Czy gdybym wtedy został w domu, moje życie wyglądałoby dziś zupełnie inaczej?
Może warto czasem wyjść z własnej otchłani i dać sobie szansę na nowy początek? Co byście zrobili na moim miejscu?