Druga strona: Teściowa, której nigdy nie poznałam naprawdę
– Ty jesteś ta Magda? – zapytała chłodno Anna, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg jej mieszkania na warszawskim Mokotowie. Jej głos był ostry jak brzytwa, a spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoniach prezent – domowe ciasto, które piekłam całą noc – i czułam się jak nieproszony gość.
Paweł, mój narzeczony, tylko wzruszył ramionami za moimi plecami. – Mama zawsze taka jest – szepnął mi do ucha, ale w jego głosie wyczułam napięcie, którego wtedy jeszcze nie rozumiałam.
Pierwsza kolacja była koszmarem. Anna nie spuszczała ze mnie wzroku, oceniając każdy mój ruch. Gdy próbowałam zagaić rozmowę o pracy czy pogodzie, odpowiadała półsłówkami. Paweł coraz bardziej się denerwował. Kiedy Anna rzuciła: „Zupa trochę za słona”, Paweł wybuchł:
– Zawsze tylko krytykujesz! Nigdy nic ci nie pasuje!
Myślałam, że to zwykłe sprzeczki matki z synem. Ale z czasem zrozumiałam, że Anna obwinia mnie o wszystko. Jeśli Paweł wracał późno z pracy – patrzyła na mnie z wyrzutem. Gdy nasza córka, Zosia, zachorowała na grypę – słyszałam: „Pewnie ją źle ubrałaś”. Zaczęłam unikać spotkań. Paweł też coraz rzadziej dzwonił do matki.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Zadzwonił telefon – Anna płakała. Jej mąż, pan Stanisław, zmarł nagle na zawał. Paweł odmówił pomocy: „Niech sobie radzi sama!” – powiedział z goryczą. Ale ja poczułam coś dziwnego – współczucie. Pojechałam do niej z zakupami.
Drzwi były uchylone. W kuchni Anna siedziała przy stole, patrząc w pustkę. Jej ręce drżały.
– Pani Anno… przyniosłam rosół – powiedziałam cicho.
Spojrzała na mnie i pierwszy raz zobaczyłam łzy w jej oczach.
– Nie trzeba było… – wyszeptała.
Usiadłam obok niej. Przez długą chwilę milczałyśmy. W końcu Anna zaczęła mówić:
– Wiesz, Magdo… Paweł nigdy nie był łatwym dzieckiem. Stanisław był surowy, ale Paweł… on zawsze miał do mnie żal o wszystko.
Zaskoczyło mnie to. Zawsze myślałam, że to Anna jest oprawcą.
– Dlaczego tak pani mówi? – zapytałam ostrożnie.
– Bo… – głos jej się załamał – bo zawsze powtarzał mi: „To przez ciebie moje życie jest do niczego”. Jeszcze jako dziecko… Gdy coś mu nie wychodziło, obwiniał mnie. A ja… starałam się jak mogłam. Ale nigdy nie byłam wystarczająca.
W jej głosie słyszałam ból całego życia.
– Kiedy ożenił się z tobą… myślałam, że wreszcie będzie szczęśliwy. Ale on tylko jeszcze bardziej się ode mnie oddalił. A ty… zawsze patrzyłaś na mnie jak na wroga.
Poczułam wstyd. Czy naprawdę nigdy nie próbowałam jej zrozumieć?
– Przepraszam – wyszeptałam.
Anna skinęła głową.
– Nie musisz przepraszać. Po prostu… czasem chciałabym, żeby ktoś mnie wysłuchał.
Od tamtego dnia zaczęłam ją odwiedzać co tydzień. Najpierw tylko pomagałam w sprzątaniu i zakupach, ale powoli zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim. Opowiadała mi o młodości w PRL-u, o tym jak poznała Stanisława na zabawie w remizie pod Radomiem, o samotności, gdy mąż wyjeżdżał na budowy do Niemiec i ona musiała sama wychowywać Pawła.
Pewnego wieczoru Anna wyznała:
– Wiesz, Magdo… Paweł często mnie ranił. Nie fizycznie… ale słowami. Mówił rzeczy, których nigdy nie zapomnę. Czasem myślałam… że lepiej by było, gdyby nie był moim synem…
To mną wstrząsnęło. W domu Paweł zawsze powtarzał: „Mama zniszczyła mi dzieciństwo”. Teraz zaczynałam rozumieć: oboje byli ofiarami tej relacji.
Któregoś dnia Paweł wrócił wcześniej i zobaczył Annę u nas w salonie.
– Co ona tu robi? – zapytał lodowato.
– Pomagam jej – odpowiedziałam spokojnie.
– Po co? Zasłużyła na samotność! – krzyknął Paweł.
Nasza córka Zosia przestraszona schowała się za moimi plecami. Wtedy postanowiłam przerwać ten krąg nienawiści.
– Dość! – powiedziałam stanowczo. – Nie chcę już słuchać tej złości! Ty cierpiałeś, ale ona też! Czy naprawdę nie można sobie wybaczyć?
Paweł patrzył na mnie ze złością i wyszedł trzaskając drzwiami.
Od tamtej pory nie rozmawiają ze sobą. Ale ja co tydzień odwiedzam Annę. Czasem razem płaczemy nad wspomnieniami, czasem śmiejemy się z dawnych historii. Już nie czuję się u niej obca.
Często myślę: ile takich rodzinnych dramatów rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami? Ile razy ślepo stoimy po czyjejś stronie, nie znając prawdy?
Może gdybym wcześniej spróbowała ją zrozumieć… wszystko wyglądałoby dziś inaczej?
Czy wy też byliście kiedyś w takiej sytuacji? Czy po tylu latach można jeszcze wybaczyć?