Pasierb niszczy naszą rodzinę: Jak pozbyć się jego obecności?
Siedziałam w kuchni naszej ciasnej kawalerki w Łodzi, ściskając w dłoniach zimną filiżankę herbaty, gdy łzy bezsilności ścisnęły mi gardło. Słyszałam zza ściany podniesione głosy – Jakub znowu kłócił się z Dominikiem. „Nie będziesz mi mówił, co mam robić!” – wrzasnął Dominik, trzaskając drzwiami. Mój mąż westchnął ciężko, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. To już trzeci raz w tym tygodniu.
Jeszcze dwa lata temu nasze życie wydawało się poukładane. Ja, Jakub i nasze dwie córeczki – Zosia i Lena – mieliśmy swoje rytuały, śmialiśmy się przy kolacji, planowaliśmy wakacje nad morzem. Wszystko zmieniło się, gdy była żona Jakuba wyjechała do Niemiec i Dominik musiał zamieszkać z nami. Miał wtedy szesnaście lat i już wtedy czułam, że nie będzie łatwo. Ale nie sądziłam, że aż tak.
Dominik od początku był zamknięty w sobie. Unikał rozmów, nie odpowiadał na moje pytania, a kiedy próbowałam go zaangażować w domowe obowiązki, patrzył na mnie z pogardą. „Nie jesteś moją matką” – powiedział mi kiedyś prosto w oczy. Bolało. Bardziej niż chciałam przyznać nawet przed samą sobą.
Z czasem zaczęły się problemy w szkole – uwagi za spóźnienia, wagary, a potem pierwsze wezwanie do pedagoga. Jakub próbował rozmawiać z synem, ale Dominik zamykał się w swoim pokoju i słuchał muzyki tak głośno, że drżały szyby. Zosia i Lena zaczęły się go bać. „Mamo, on krzyczy na nas” – szeptała Zosia, tuląc się do mnie wieczorami.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zobaczyłam, jak Dominik przeszukuje moją torebkę. „Czego szukasz?” – zapytałam ostro. Spojrzał na mnie z wyzwaniem. „To nie twoja sprawa” – rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami. Serce waliło mi jak młotem. Zaczęłam sprawdzać, czy nic nie zginęło. Od tamtej pory zaczęłam chować portfel i klucze do szafki na kłódkę.
Jakub nie chciał słyszeć o problemach. „To trudny wiek, musimy być cierpliwi” – powtarzał. Ale ja czułam się coraz bardziej osamotniona. Nasze rozmowy zamieniały się w kłótnie. „On niszczy naszą rodzinę!” – krzyczałam pewnego wieczoru, gdy Dominik wrócił pijany i zwymiotował na dywan w salonie. Jakub patrzył na mnie z wyrzutem: „To mój syn! Nie wyrzucę go na ulicę!”
Zaczęłam unikać własnego domu. Po pracy zostawałam dłużej w biurze, a potem szłam do kawiarni albo na spacer po Piotrkowskiej. Czułam się winna wobec córek – one też cierpiały przez tę sytuację. Lena zaczęła moczyć się w nocy, Zosia przestała zapraszać koleżanki do domu.
W końcu przyszedł ten dzień, którego najbardziej się bałam. Wróciłam do domu i zobaczyłam policję pod naszym blokiem. Dominik został zatrzymany za kradzież telefonu w sklepie spożywczym na rogu. Siedziałam na korytarzu komisariatu z głową w dłoniach, a Jakub próbował tłumaczyć policjantowi, że to „nieporozumienie”.
Po tej nocy coś we mnie pękło. Przestałam udawać przed sobą, że dam radę to wytrzymać. Zaczęłam rozmawiać z psychologiem szkolnym dziewczynek i usłyszałam to, czego najbardziej się bałam: „Dzieci są zestresowane. Potrzebują stabilności i poczucia bezpieczeństwa”.
Zaczęłam myśleć o rozwodzie. O tym, żeby zabrać dziewczynki i zacząć wszystko od nowa. Ale kochałam Jakuba – tego Jakuba sprzed Dominika, tego czułego ojca i partnera, który zawsze mnie wspierał.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole kuchennym. „Nie mogę tak dalej żyć” – powiedziałam cicho. „Dominik potrzebuje pomocy, ale my też mamy prawo do spokoju. Jeśli nic się nie zmieni… odejdę”.
Jakub milczał długo. Widziałam łzy w jego oczach – pierwszy raz od lat. „Nie wiem, co robić” – wyszeptał.
Zaproponowałam terapię rodzinną. Dominik nie chciał słyszeć o psychologu – wyśmiał nas i zamknął się w pokoju na klucz. Ale Jakub poszedł sam na spotkanie z terapeutą. Po kilku tygodniach zaczął rozumieć moją perspektywę.
W końcu podjęliśmy trudną decyzję: Dominik zamieszka u swojej babci na wsi pod Piotrkowem Trybunalskim. Było mi żal chłopaka – wiem, że czuł się odrzucony przez wszystkich dorosłych w swoim życiu. Ale musiałam chronić swoje dzieci.
Dziś minęło pół roku od tamtych wydarzeń. Nasz dom powoli wraca do równowagi – dziewczynki znów śmieją się przy kolacji, a ja znowu czuję się bezpiecznie we własnych czterech ścianach. Z Jakubem odbudowujemy naszą relację krok po kroku.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy można pokochać cudze dziecko jak własne? Czy bycie macochą zawsze musi oznaczać walkę o przetrwanie? A może są sytuacje bez dobrego rozwiązania? Może czasem trzeba wybrać mniejsze zło…