Po stracie: Jak odzyskałam dom i marzenia
– Nie masz tu już czego szukać, Agato. Tata nie żyje, więc to mieszkanie należy do nas – słowa Julii, mojej pasierbicy, rozbrzmiewają w pustym salonie jak wyrok. Stoję na środku pokoju, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, który drży tak mocno, że boję się, iż zaraz się rozbije. Za oknem pada deszcz, krople uderzają o szybę w rytmie mojego przyspieszonego serca. Mój mąż, Andrzej, odszedł trzy tygodnie temu. Jego zapach wciąż unosi się w przedpokoju, kurtka wisi na wieszaku. A ja właśnie tracę wszystko.
– Julio, to też mój dom. Mieszkałam tu z Andrzejem, nie mam dokąd pójść – próbuję, ale głos mi się łamie.
Obok niej stoi jej brat, Paweł. Nawet nie patrzy mi w oczy. – Przykro nam, Agato, ale tata zapisał mieszkanie nam. Nie masz prawa tu zostać.
Czuję, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wszystko, co było mi bliskie, nagle staje się wrogie. Nasze małżeństwo nie było łatwe – dzieci Andrzeja nigdy mnie nie zaakceptowały. Ale miałam nadzieję, że po tylu latach staliśmy się choć trochę rodziną.
Kolejne dni to mgła bólu i paniki. Nie śpię, błąkam się po mieszkaniu jak cień, podczas gdy Julia i Paweł pakują rzeczy ojca – i moje. Pewnego ranka znajduję na stole pismo od ich prawnika: mam dwa tygodnie na opuszczenie mieszkania.
Dzwonię do mojej siostry, Magdy, zalana łzami. – Wyrzucają mnie, Magda. Nie wiem, co robić.
– Przyjedź do mnie, na razie – odpowiada bez wahania. – Coś wymyślimy.
Ale jej kawalerka na Pradze jest ciasna i głośna; jej dzieci śpią na materacach w salonie. Czuję się jak intruz, ciężar. Każdej nocy leżę na jej kanapie, wsłuchując się w szum samochodów za oknem i cichy oddech mojej siostrzenicy obok.
Któregoś dnia stoję pod blokiem, który kiedyś był moim domem, patrząc na ogródek, który razem z Andrzejem pielęgnowaliśmy. Julia wychodzi na zewnątrz i patrzy na mnie chłodno.
– Czego tu chcesz? – pyta.
– Chciałam się tylko pożegnać – szepczę.
Odwraca się bez słowa. Drzwi trzaskają z hukiem, który przeszywa mnie na wskroś.
Czuję się pusta, jakby wszystko, co mnie definiowało – małżeństwo, dom, miejsce na świecie – zostało wymazane. W sklepie łapię się na tym, że sięgam po dwa kartony mleka, jak zawsze. Dopiero przy kasie dociera do mnie, że Andrzeja już nie ma.
Wieczorem siedzę z Magdą przy stole. Nalewa mi wina i patrzy z troską.
– Musisz coś zrobić, Aga. Nie możesz tkwić w tym bólu.
– Co mam zrobić? – łkam. – Nie mam pracy, domu… Wszystko straciłam.
Magda ściska moją dłoń. – Może to czas, żeby zacząć od nowa. Zrobić coś dla siebie.
Tej nocy długo nie mogę zasnąć. Myślę o rzeczach, których zawsze się bałam: malowaniu, wolontariacie w domu kultury, może nawet powrocie na studia. Ale jak zacząć od nowa, kiedy straciło się wszystko?
Następnego dnia idę do domu kultury, gdzie Andrzej grywał w brydża. W powietrzu unosi się zapach kawy i starych książek. Przy stole siedzą trzy kobiety z drutami w rękach; podnoszą wzrok, gdy wchodzę.
– Ty jesteś Agata? Żona Andrzeja? – pyta jedna z nich.
Kiwnęłam głową niepewnie.
– Usiądź z nami – mówi ciepło. – Przyda się nam para rąk.
Powoli wciągam się w życie domu kultury. Pomagam przy kawie, słucham historii ludzi, którzy też coś stracili. Po raz pierwszy od tygodni czuję się człowiekiem – nie ofiarą, tylko kimś, kto ma znaczenie.
Pewnego popołudnia przychodzi młoda kobieta z kilkuletnią córką. Płacze cicho; mąż ją zostawił i nie wie, co dalej.
– Wiem, co czujesz – mówię do niej delikatnie, gdy razem zmywamy naczynia w kuchni.
Patrzy na mnie z wdzięcznością i po raz pierwszy czuję, że mój ból może mieć sens – że mogę komuś pomóc.
Powoli buduję nowe życie. Przez znajomą z domu kultury znajduję małą kawalerkę na Bielanach. Nie jest duża, ale jest moja – nikt mnie stąd nie wyrzuci.
Pewnego dnia dostaję list od Julii i Pawła. Chcą porozmawiać o rzeczach, które zostały w mieszkaniu – zdjęciach Andrzeja, jego starej gitarze, listach, które do mnie pisał.
Spotykamy się w kawiarni na Nowym Świecie. Julia wygląda na skrępowaną, Paweł milczy i miesza kawę.
– Może powinniśmy byli postąpić inaczej – mówi Julia cicho po dłuższej chwili. – Wszystko działo się tak szybko po śmierci taty…
Czuję w sobie gniew, ale też żal za tym, co przepadło – nie tylko za Andrzejem, ale też za nadzieją na prawdziwą rodzinę.
– Zrobiliście to, co uważaliście za słuszne – mówię w końcu. – Ale bardzo mnie skrzywdziliście.
Paweł kiwa głową powoli. – Chcemy ci oddać zdjęcia… I jeśli chcesz, możesz zatrzymać gitarę taty.
Przyjmuję to nie dla nich, ale dla siebie. Żeby mieć coś namacalnego z tamtego życia.
Mijają miesiące i tęsknota powoli traci ostrość. Znowu maluję – pejzaże z Kampinosu, portrety ludzi z domu kultury. Moje prace zauważa lokalna galeria i po raz pierwszy od lat czuję dumę.
Czasem wracam myślami do Andrzeja i wszystkiego, co razem przeżyliśmy – wakacji nad Bałtykiem, wieczorów z herbatą i starymi polskimi filmami. Ale myślę też o tym, co przetrwałam: zdradę jego dzieci, samotność, konieczność zaczynania od nowa po pięćdziesiątce.
Wieczorem siedzę na balkonie z widokiem na Warszawę, słońce chowa się za wieżowcami.
Czy powinnam była walczyć mocniej o swoje miejsce? Czy można wybaczyć tym, którzy odebrali nam wszystko?
A może właśnie o to chodzi w życiu: że czasem trzeba stracić wszystko, by odnaleźć siebie na nowo?
Co wy byście zrobili? Potrafilibyście wybaczyć? Czy zawsze już zostałby w was żal?