Poranek, który zmienił wszystko: Historia Walentego Rybaka

Świtał już poranek, gdy z impetem zgasiłem budzik. Moje bose stopy uderzyły o zimne płytki kuchni, a w głowie miałem jeszcze resztki snu, w którym wszystko było proste i przewidywalne. Nie spodziewałem się, że ten dzień zacznie się od sceny, która na zawsze zostanie w mojej pamięci. Przy stole, z jedną zgrabną nóżką założoną na drugą, siedziała Anielka. Miała na sobie tylko kokieteryjny, koronkowy fartuszek, który dostała ode mnie na urodziny, żartobliwie, nie sądząc, że kiedykolwiek go założy. Ten widok wprawił mnie w takie zakłopotanie, że aż przymknąłem oczy, jakby to mogło sprawić, że zniknie.

— Słoneczko, wstałeś! — zawołała radośnie, a jej głos był jak dzwoneczki, które kiedyś lubiłem, zanim wszystko zaczęło mnie drażnić.

— Aniela, co ty wyprawiasz? — zapytałem, próbując nie patrzeć na jej nagie ramiona.

— Chciałam cię zaskoczyć. Ostatnio jesteś taki nieobecny… — Jej uśmiech był niepewny, jakby sama nie wierzyła w sens tej sceny.

Usiadłem naprzeciwko niej, czując, jak w gardle rośnie mi gula. Przez chwilę milczeliśmy, a cisza była gęsta jak śmietana, którą kiedyś ubijaliśmy razem na niedzielne śniadania. Wtedy jeszcze byliśmy szczęśliwi. Teraz wszystko było inne. Od miesięcy czułem, że oddalamy się od siebie, jakbyśmy byli dwoma wyspami, które kiedyś łączył most, a teraz został tylko wrak.

— Walenty, czy ty mnie jeszcze kochasz? — zapytała nagle, a jej głos zadrżał.

To pytanie uderzyło mnie mocniej niż jakikolwiek krzyk. Przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przypomniałem sobie, jak kiedyś nie mogłem bez niej żyć, jak każda chwila bez Anielki była stratą. Ale teraz? Teraz czułem się zmęczony. Pracą w warsztacie, wiecznymi pretensjami teściowej, która mieszkała z nami od dwóch lat, i synem, który od miesięcy nie odzywał się do mnie, bo nie zaakceptowałem jego wyboru studiów.

— Kocham cię, Aniela, ale… — zacząłem, lecz przerwała mi.

— Ale co? — Jej oczy błyszczały łzami. — Ale już nie tak jak kiedyś? Ale już ci nie wystarczam?

Wstała gwałtownie, a fartuszek zsunął się z jej ramienia. Odwróciła się, żeby go poprawić, i wtedy zobaczyłem na jej plecach drobne blizny. Zawsze mówiła, że to po upadku z roweru, ale nigdy nie chciała o tym rozmawiać. Teraz zrozumiałem, że nie tylko ja mam rany, których nie potrafię zagoić.

— Aniela, proszę… — zacząłem, ale już mnie nie słuchała. Wybiegła z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałem sam, z kubkiem zimnej kawy i poczuciem winy, które paliło mnie od środka.

Przez cały dzień nie mogłem się skupić w warsztacie. Klienci narzekali, że naprawy trwają za długo, a ja myślami byłem w domu. Wróciłem wcześniej niż zwykle, mając nadzieję, że Anielka już się uspokoiła. Zastałem ją w salonie, siedzącą na kanapie z teściową. Obie milczały, a atmosfera była tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

— Walenty, musimy porozmawiać — zaczęła teściowa, pani Genowefa, kobieta o stalowym spojrzeniu i języku ostrym jak brzytwa. — Aniela nie jest szczęśliwa. Ty też nie. Może czas coś zmienić?

— Mamo, proszę… — Anielka próbowała ją uciszyć, ale Genowefa była nie do zatrzymania.

— Od dwóch lat patrzę, jak się męczycie. Może powinniście spróbować terapii? Albo… — zawahała się — rozstać się na jakiś czas?

To ostatnie słowo zawisło w powietrzu jak wyrok. Spojrzałem na Anielkę. Jej oczy były czerwone od płaczu.

— Nie chcę się rozstawać — powiedziała cicho. — Ale nie chcę też tak żyć.

Przez kolejne dni chodziliśmy wokół siebie jak obcy. Syn, Michał, wrócił na weekend do domu. Siedzieliśmy przy stole, udając, że wszystko jest w porządku. W pewnym momencie Michał odłożył widelec i spojrzał na mnie z wyrzutem.

— Tato, czemu nie możesz po prostu zaakceptować, że chcę być muzykiem? To moje życie!

— Bo wiem, jak ciężko jest żyć z pasji — odpowiedziałem zbyt ostro. — Chcę cię uchronić przed rozczarowaniem.

— A może boisz się, że będę szczęśliwszy od ciebie? — rzucił i wyszedł z pokoju.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Zrozumiałem, że nie tylko z Anielką straciłem kontakt. Straciłem też syna. I siebie.

Wieczorem usiadłem na ławce przed domem. Powietrze pachniało deszczem. Przyszedł Michał i usiadł obok mnie. Przez chwilę milczeliśmy.

— Przepraszam, tato — powiedział w końcu. — Ale nie chcę żyć twoim życiem. Chcę mieć własne.

— Wiem, synu. Chyba za bardzo się bałem, żeby ci pozwolić odejść.

Wróciłem do domu i zobaczyłem Anielkę w kuchni. Stała przy oknie i patrzyła na ogród. Podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu.

— Przepraszam, Aniela. Chcę spróbować jeszcze raz. Może rzeczywiście powinniśmy pójść na terapię. Albo po prostu więcej ze sobą rozmawiać.

Odwróciła się i spojrzała mi w oczy. Po raz pierwszy od dawna zobaczyłem w nich nadzieję.

Nie wiem, co będzie dalej. Może się uda, a może nie. Ale wiem jedno: czasem trzeba się zatrzymać i zapytać siebie: co sobie myślisz? Czy naprawdę żyjesz swoim życiem, czy tylko odgrywasz rolę, którą ktoś ci napisał? Może warto w końcu napisać własny scenariusz?