Pięć miesięcy burzy: Gdy teść zamieszkał z nami w dwupokojowym mieszkaniu
– Nie mogę już tego znieść, Michał! – wykrzyknęłam, trzaskając drzwiami łazienki. Woda w kranie szumiała głośniej niż zwykle, jakby chciała zagłuszyć moje myśli. Stałam oparta o zimne kafelki i próbowałam złapać oddech. Od pięciu miesięcy nasz dwupokojowy świat był areną niekończącej się walki.
Teść, pan Zbigniew, pojawił się u nas nagle, z walizką i miną człowieka, który nie zamierza się nigdzie spieszyć. „To tylko na chwilę, Aniu,” zapewniał Michał. „Tata musi dojść do siebie po operacji biodra, przecież nie zostawimy go samego.” Wtedy jeszcze wierzyłam, że to chwilowe. Że damy radę. Że jakoś się ułożymy.
Pierwsze dni były pełne napięcia, ale starałam się być wyrozumiała. Gotowałam rosół według przepisu teścia, choć zawsze wychodził mi za tłusty. Ustępowałam w kolejce do łazienki, nawet jeśli spieszyłam się do pracy. Przymykałam oko na jego głośne rozmowy telefoniczne z kolegami z dawnych lat. Ale z każdym tygodniem czułam, jak moje nerwy są coraz bardziej napięte.
– Aniu, a gdzie sól? – krzyczał z kuchni teść, choć wiedziałam, że stoi tuż przed nim.
– Na półce nad zlewem! – odpowiadałam przez zaciśnięte zęby.
Michał próbował łagodzić sytuację. – Tata jest już starszy, musisz mu wybaczyć – powtarzał wieczorami, gdy leżeliśmy obok siebie na rozkładanej kanapie (bo sypialnię oddaliśmy teściowi). Ale ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
Najgorsze były poranki. Teść wstawał o szóstej i od razu włączał radio na cały regulator. „Trzeba wiedzieć, co się dzieje na świecie!” – tłumaczył. Ja marzyłam tylko o jeszcze pięciu minutach snu przed pracą w urzędzie miasta. Z czasem zaczęłam chodzić do pracy coraz wcześniej, byle tylko uciec od tej domowej atmosfery.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W progu usłyszałam podniesione głosy.
– Mówię ci, Michał, ona mnie nie lubi! – narzekał teść.
– Tato, przestań. Ania się stara…
– Stara? Nawet herbaty nie zaparzy! – odburknął pan Zbigniew.
Zamarłam. Poczułam się jak intruz we własnym życiu. Weszłam do kuchni z wymuszonym uśmiechem.
– Może zrobię herbatę dla wszystkich? – zaproponowałam.
Teść spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi i tylko mruknął coś pod nosem.
Wieczorami płakałam po cichu w łazience. Michał był rozdarty między mną a ojcem. Często siadał na parapecie i patrzył w ciemność za oknem.
– Nie wiem już, co robić – mówił cicho. – Tata nie ma nikogo poza nami…
– A ja? – pytałam szeptem. – Czy ja się jeszcze liczę?
Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy, kto posprząta po obiedzie. Każda rozmowa kończyła się pretensjami.
– Gdyby nie twój ojciec…
– Gdyby nie mój ojciec, to co? Wyrzuciłabyś go na bruk?
Czułam się winna własnym myślom. Przecież pan Zbigniew nie był złym człowiekiem. Po prostu był inny niż ja: głośny, uparty, przyzwyczajony do swoich rytuałów. Ale w naszym małym mieszkaniu każdy jego gest urastał do rangi katastrofy.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam teścia siedzącego przy stole z butelką wódki.
– Aniu… usiądź ze mną – poprosił niespodziewanie łagodnie.
Usiadłam niepewnie naprzeciwko niego.
– Wiem, że ci ciężko ze mną – zaczął po chwili ciszy. – Ja też nie chciałem tu być… Ale po śmierci twojej teściowej…
Zamilkł i spojrzał w okno.
– Czasem człowiek nie wie już, gdzie jest jego dom – dokończył cicho.
Poczułam ukłucie współczucia. Może oboje byliśmy ofiarami tej sytuacji? Może zamiast walczyć o każdy centymetr przestrzeni powinniśmy spróbować się dogadać?
Następnego dnia zaproponowałam wspólne gotowanie obiadu. Teść zgodził się niechętnie, ale po godzinie śmialiśmy się razem z przypalonego schabowego. Michał patrzył na nas z niedowierzaniem.
Ale to był tylko krótki moment ulgi. Kolejne tygodnie przyniosły nowe spięcia: teść narzekał na moje gotowanie, ja na jego bałagan w łazience; Michał coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy.
Pewnej nocy obudziły mnie głośne kroki w przedpokoju. Wyszłam i zobaczyłam teścia siedzącego na podłodze.
– Co się stało? – zapytałam przestraszona.
– Nic… tylko mi się zakręciło w głowie – odpowiedział słabo.
Pomogłam mu wstać i zaprowadziłam do łóżka. Przez całą noc nie mogłam zasnąć ze strachu o jego zdrowie… i o naszą przyszłość.
Po pięciu miesiącach teść oznajmił niespodziewanie:
– Aniu, Michał… Dziękuję wam za wszystko. Znalazłem pokój u znajomego ze starej pracy. Nie chcę wam już przeszkadzać.
Poczułam ulgę… i smutek jednocześnie. Przez te miesiące nauczyliśmy się żyć razem w trudnych warunkach, ale też wiele straciliśmy: spokój, bliskość, poczucie bezpieczeństwa.
Dziś patrzę na Michała i widzę zmęczenie w jego oczach. Nasze małżeństwo przeszło próbę ognia – czy wyszliśmy z niej silniejsi? Czy może coś pękło na zawsze?
Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla rodziny? I czy można odzyskać dom po burzy, która przeszła przez nasze życie?