Kiedy teściowa postanowiła zniszczyć nasze marzenia o własnym mieszkaniu
– Naprawdę chcesz, żeby twoja żona decydowała o wszystkim? – głos teściowej przeszył ciszę w kuchni jak nóż. Stałam za drzwiami, ściskając w dłoni kubek z herbatą, i czułam, jak serce wali mi w piersi. Nie podsłuchiwałam celowo – po prostu wróciłam wcześniej z pracy, a oni nawet nie zauważyli, że już jestem w domu.
Od miesięcy z Michałem planowaliśmy zakup mieszkania. Odkładaliśmy każdy grosz, rezygnowaliśmy z wakacji, nowych ubrań, nawet z kina. Pracowałam w dużej firmie, zarabiałam dwa razy więcej niż Michał, ale nigdy mu tego nie wypominałam. Wszystko było wspólne – budżet, marzenia, plany. Byłam dumna z tego, że razem idziemy przez życie, ramię w ramię.
Ale tego dnia poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
– Mamo, to nie tak… – Michał próbował się tłumaczyć, ale teściowa nie dawała mu dojść do słowa.
– Ona cię wykorzystuje! – syknęła. – Ty harujesz, a ona tylko czeka, aż wszystko będzie na jej nazwisko. Zastanów się, synku. Jak się rozwiedziecie, zostaniesz z niczym!
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę wejść do kuchni i wykrzyczeć jej w twarz, jak bardzo się myli. Ale coś mnie powstrzymało. Może strach? Może ciekawość, co jeszcze powie?
– Mamo, przestań. To nieprawda. Wszystko robimy razem – Michał mówił cicho, ale stanowczo.
– Nie widzisz tego? Ona cię kontroluje! Nawet nie masz własnych pieniędzy! – głos teściowej był coraz bardziej histeryczny.
Oparłam się o ścianę. Przez głowę przelatywały mi obrazy: wspólne wieczory przy winie, rozmowy o przyszłości, śmiech, łzy… Czy naprawdę tak to wyglądało z boku? Czy byłam aż tak dominująca?
Kiedy weszłam do kuchni, oboje zamilkli. Michał spojrzał na mnie z wyrzutem, a teściowa odwróciła wzrok. Próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam, że zaraz się rozpłaczę.
– O czym rozmawiacie? – zapytałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.
– O niczym ważnym – odpowiedziała teściowa chłodno. – Po prostu martwię się o mojego syna.
Nie odpowiedziałam. Zrobiłam sobie herbatę i wyszłam do sypialni. Michał przyszedł po chwili.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie chciałem, żebyś to usłyszała.
– Ale usłyszałam – odpowiedziałam. – I boli mnie to bardziej, niż myślisz.
Przez kolejne dni Michał był zamyślony i nieobecny. Unikał rozmów o mieszkaniu, o pieniądzach, o przyszłości. Czułam, jak coś między nami pęka. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy, kto zapomni o rocznicy. Każda sprzeczka była jak kolejne uderzenie młotkiem w fundament naszego związku.
Pewnego wieczoru Michał wrócił późno z pracy. Był blady i zmęczony.
– Musimy porozmawiać – powiedział bez emocji.
Usiadłam naprzeciwko niego przy stole. Czułam, że to będzie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu.
– Moja mama… ona nie odpuści – zaczął. – Powiedziała mi dzisiaj, że jeśli kupimy mieszkanie razem, to ona przestanie się do mnie odzywać. Że dla niej to zdrada rodziny.
Patrzyłam na niego w milczeniu. W oczach miał łzy.
– I co zamierzasz zrobić? – zapytałam cicho.
– Nie wiem… – szepnął. – Kocham cię. Ale nie chcę stracić mamy.
Wtedy zrozumiałam, że jestem sama. Że przez lata budowałam coś, co mogło runąć w jednej chwili przez czyjeś uprzedzenia i lęki.
Następnego dnia spakowałam się i pojechałam do przyjaciółki. Michał nie próbował mnie zatrzymać. Przez tydzień nie dzwonił, nie pisał. W końcu zadzwoniła teściowa.
– Widzisz? Miałam rację – powiedziała z satysfakcją w głosie. – On bez ciebie jest spokojniejszy. Może wreszcie zacznie żyć po swojemu.
Rozłączyłam się bez słowa. Płakałam całą noc.
Po dwóch tygodniach Michał przyszedł do mnie z kwiatami i łzami w oczach.
– Przepraszam – powiedział. – Nie potrafię bez ciebie żyć. Mama musi to zaakceptować albo… albo trudno.
Wróciłam do domu. Zaczęliśmy wszystko od nowa – rozmowy, plany, marzenia. Ale coś się zmieniło. Zaufanie zostało nadwyrężone. Każda rozmowa o pieniądzach była teraz ostrożna, pełna niedopowiedzeń.
Kupiliśmy mieszkanie. Na dwa nazwiska. Teściowa przestała przychodzić w odwiedziny. Michał był smutny, ale wiedziałam, że wybrał mnie.
Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: czy naprawdę można budować szczęście na czyimś smutku? Czy rodzina zawsze powinna być najważniejsza? A może czasem trzeba wybrać siebie?