„Nigdy więcej się do ciebie nie odezwę!” – Moja walka o rodzinę w cieniu teściowej
– Nigdy więcej się do ciebie nie odezwę! – krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Stałam na środku kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który drżał tak mocno, że bałam się, iż zaraz się rozbije. Michał patrzył na mnie z niedowierzaniem, a jego matka, pani Krystyna, stała oparta o framugę drzwi z wyrazem triumfu na twarzy.
Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie. Od początku naszej znajomości z Michałem czułam, że jego matka nie zaakceptuje mnie nigdy. Byłam dla niej „tą dziewczyną z bloku”, która nie dorasta do pięt jej synowi – przyszłemu lekarzowi. On był jej oczkiem w głowie, a ja… przeszkodą.
Pamiętam pierwszy obiad u Krystyny. Siedziałam spięta przy stole, a ona z uśmiechem pytała: „A twoja mama też tak gotuje? Bo Michał zawsze lubił domowe jedzenie”. Czułam się jak na egzaminie, którego nie mogłam zdać. Michał próbował łagodzić sytuację, ale jego matka była nieugięta. Zawsze znajdowała powód, by mnie skrytykować – raz za to, że nie umiem zrobić pierogów, innym razem za to, że pracuję w przedszkolu, a nie w „poważnym zawodzie”.
Gdy zaszłam w ciążę, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Michał był szczęśliwy, a ja czułam się spełniona. Jednak Krystyna uznała to za kolejny dowód mojej „nieodpowiedzialności”. – Dziecko przed ślubem? Co ludzie powiedzą? – powtarzała z pogardą. Michał próbował ją uspokoić, ale ona była nieprzejednana.
Ślub planowaliśmy skromny – tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Krystyna jednak postanowiła wszystko zorganizować po swojemu. – To musi być wesele z prawdziwego zdarzenia! – oznajmiła pewnego dnia. – Michał zasługuje na coś lepszego niż skromna uroczystość w urzędzie.
Nie chciałam konfliktu, więc zgodziłam się na kompromis. Ale im bliżej było do ślubu, tym bardziej czułam się jak marionetka w jej rękach. Suknię ślubną wybrała bez mojego udziału („Ta biała koronka jest zbyt wyzywająca!”), menu ustaliła sama („Twoja rodzina i tak nie zna się na dobrym jedzeniu”), a nawet listę gości zmieniła według własnego uznania.
Michał był coraz bardziej rozdarty. – Kochanie, to tylko jeden dzień – tłumaczył. – Potem będziemy żyć po swojemu.
Ale ten jeden dzień był początkiem końca. Wesele zamieniło się w pokaz siły Krystyny. Moja mama siedziała cicho w kącie, a ojciec patrzył na mnie ze smutkiem. Czułam się jak gość na własnym ślubie.
Po ślubie zamieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu na Pradze. Było ciasno, ale nasze. Przez pierwsze miesiące byłam szczęśliwa – mimo zmęczenia ciążą i pracy. Michał wracał późno ze szpitala, ale zawsze znajdował dla mnie chwilę.
Krystyna jednak nie dawała nam spokoju. Codziennie dzwoniła do Michała: „Czy ona dobrze się odżywia? Czy sprząta? Czy nie jest za bardzo zmęczona?” Czułam się kontrolowana na każdym kroku.
Pewnego dnia przyszła bez zapowiedzi. Zastała mnie w dresie, z rozmazanym makijażem i stertą prania w łazience.
– Tak wygląda dom przyszłego lekarza? – rzuciła z pogardą.
– Proszę wyjść – powiedziałam cicho.
– Co powiedziałaś?
– Proszę wyjść z mojego domu.
Krystyna wyszła trzaskając drzwiami. Wieczorem zadzwoniła do Michała i opowiedziała mu swoją wersję wydarzeń. On wrócił do domu wściekły.
– Dlaczego ją obrażasz? To moja matka!
– Bo ona mnie nie szanuje!
– Przesadzasz! Ona chce dobrze!
Od tego dnia zaczęliśmy się oddalać. Michał coraz częściej nocował u matki („Muszę jej pomóc po operacji kolana”), a ja zostawałam sama z rosnącym brzuchem i lękiem o przyszłość.
Kiedy urodził się nasz syn, Kuba, przez chwilę miałam nadzieję na poprawę relacji. Krystyna przyszła do szpitala z bukietem róż i… listą rad: „Nie noś go tyle na rękach”, „Nie karm piersią po 22”, „Nie pozwalaj mu spać w waszym łóżku”.
Czułam się coraz bardziej osaczona. Michał był coraz bardziej nieobecny – fizycznie i psychicznie. Zaczęły się kłótnie o wszystko: o pieniądze („Twoja pensja ledwo starcza na pieluchy”), o wychowanie Kuby („Twoja matka mówiła…”), o czas dla siebie („Nie mam siły po dyżurze!”).
Pewnego wieczoru Krystyna przyszła do nas bez zapowiedzi. Zastała mnie płaczącą nad śpiącym Kubą.
– Co się dzieje? – zapytała chłodno.
– Jestem zmęczona…
– Każda matka jest zmęczona! Ja wychowałam trójkę dzieci i nigdy nie narzekałam!
Wtedy pękłam.
– Nigdy więcej się do ciebie nie odezwę! – krzyknęłam przez łzy.
Krystyna spojrzała na mnie z pogardą i wyszła bez słowa. Michał wrócił późno i nawet nie zapytał, co się stało. Po prostu zamknął się w sypialni.
Od tamtej pory żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Michał coraz częściej znikał z domu, a ja czułam się coraz bardziej samotna. Próbowałam rozmawiać z nim o terapii małżeńskiej, ale on tylko wzruszał ramionami: „Nie mam czasu na takie bzdury”.
Moja mama próbowała mnie wspierać:
– Może powinnaś odpocząć u nas kilka dni?
Ale ja nie chciałam uciekać. Chciałam walczyć o rodzinę.
Któregoś dnia znalazłam wiadomość od Krystyny na Messengerze: „Jeśli chcesz być dobrą żoną i matką, musisz się zmienić”.
Zadrżały mi ręce. Odpisałam tylko: „Proszę już nigdy do mnie nie pisać”.
Michał dowiedział się o tym i wybuchł:
– Jak możesz tak traktować moją matkę?!
– A jak ona traktuje mnie?
– Jesteś niewdzięczna!
Wtedy podjęłam decyzję. Spakowałam kilka rzeczy Kuby i swoje ubrania i pojechałam do rodziców.
Mama przytuliła mnie mocno:
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
Przez kilka tygodni Michał nie dzwonił ani razu. Dopiero po miesiącu przyszedł pod dom moich rodziców.
– Chcę zobaczyć Kubę – powiedział bez emocji.
Pozwoliłam mu wejść. Patrzył na syna jak na obcego chłopca.
– Wrócisz do domu?
– Nie wiem…
– Mama tęskni za Kubą…
– A ty?
Milczał długo.
– Nie wiem…
Od tamtej pory widujemy się tylko przy okazji przekazywania Kuby na weekendy. Krystyna już nigdy nie odezwała się do mnie ani słowem.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy powinnam była bardziej walczyć o Michała? Czy warto było poświęcić siebie dla rodziny?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między sobą a rodziną partnera? Jak poradziliście sobie z toksycznymi relacjami?