Sąsiadka żąda, bym zniszczyła róże z powodu jej alergii – historia, której nie zapomnę

– Pani Anno, proszę natychmiast usunąć te róże! – głos pani Grażyny, mojej sąsiadki, przeszył ciszę sobotniego poranka jak nóż. Stałam na środku ogrodu, z sekatorem w dłoni, jeszcze w rękawiczkach, a ona już stała po drugiej stronie płotu, z miną, jakby zobaczyła co najmniej pożar. – Mam na nie alergię! – dodała, jakby to miało być ostatecznym argumentem, kończącym wszelką dyskusję.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Moje róże – te same, które sadziłam z mężem, kiedy w końcu udało nam się kupić tę działkę pod Poznaniem – były moją dumą i radością. Każda z nich miała swoją historię: czerwona „Polka” na rocznicę ślubu, żółta „Janina” na urodziny mamy, biała „Maria” na cześć babci. Przez lata, mimo że przyjeżdżaliśmy tu tylko raz w miesiącu, dbałam o nie jak o własne dzieci. To one sprawiały, że czułam się tu naprawdę u siebie.

– Pani Grażyno, ale przecież te róże są tu od lat… – zaczęłam nieśmiało, próbując zrozumieć, skąd nagle taki problem. – Nigdy wcześniej pani nie wspominała o alergii.

– Bo wcześniej nie kwitły tak obficie! – przerwała mi, z wyraźną pretensją. – Teraz, kiedy jestem na emeryturze i spędzam tu więcej czasu, nie mogę nawet otworzyć okna! Proszę je zniszczyć, bo inaczej zgłoszę sprawę do gminy.

Poczułam, jak narasta we mnie złość, ale i bezsilność. Przecież nie mogłam tak po prostu wyrwać wszystkiego, co przez lata pielęgnowałam. Z drugiej strony – czy miałam prawo narażać kogoś na cierpienie? Wróciłam do domu, rzuciłam rękawice na stół i usiadłam ciężko na krześle. Mąż, Marek, spojrzał na mnie pytająco.

– Co się stało?

– Grażyna chce, żebym zniszczyła róże. Twierdzi, że ma na nie alergię.

Marek westchnął. – Znowu coś wymyśliła? Przecież ona zawsze miała do wszystkiego pretensje. Pamiętasz, jak narzekała na nasze grille, bo „dym przeszkadza jej kotu”? Albo jak twierdziła, że nasza choinka zasłania jej widok na ulicę?

– Tym razem wygląda na poważnie – odpowiedziałam cicho. – Grozi, że pójdzie do gminy.

Przez kolejne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. Każde spojrzenie na ogród bolało. Zaczęłam unikać wyjazdów na działkę, by nie spotkać Grażyny. W końcu postanowiłam porozmawiać z innymi sąsiadami. Może ktoś miał podobny problem? Może to tylko wymysł?

Pani Zofia, starsza pani z końca ulicy, pokiwała głową ze zrozumieniem. – Grażyna zawsze była trudna. Kiedyś kazała mi wyciąć jabłoń, bo „za dużo liści spada na jej trawnik”. Nie przejmuj się, Aniu. Róże są piękne, a alergia… No cóż, może powinna zamknąć okno?

Ale nie dawało mi to spokoju. Zaczęłam czytać o alergiach na róże. Okazało się, że prawdziwa alergia na te kwiaty jest bardzo rzadka. Pyłki róż nie są tak lotne jak np. traw czy brzozy. Może Grażyna po prostu nie lubiła moich kwiatów? A może to coś więcej?

W kolejną sobotę zebrałam się na odwagę i poszłam do niej. Zapukałam do drzwi, serce waliło mi jak młotem.

– Dzień dobry, pani Grażyno. Chciałam porozmawiać o tych różach…

Spojrzała na mnie chłodno. – Nie ma o czym mówić. Albo je pani usunie, albo ja to załatwię inaczej.

– Ale czy naprawdę jest pani uczulona? Pytałam lekarza, czytałam w internecie…

– Nie musi mi pani tłumaczyć mojego zdrowia! – przerwała mi ostro. – Mam prawo do czystego powietrza!

Wróciłam do domu z poczuciem klęski. Marek próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że i jemu jest przykro. Przez kolejne tygodnie Grażyna nie odpuszczała. Pisała skargi do gminy, rozmawiała z innymi sąsiadami, próbowała mnie oczernić. Zaczęłam się bać wychodzić do ogrodu. Moje ukochane miejsce stało się polem bitwy.

Pewnego dnia, gdy podlewałam róże, zobaczyłam, jak Grażyna stoi przy płocie i rozmawia przez telefon. – Tak, tak, ona dalej nie chce ich usunąć… Tak, mówiłam jej… – szeptała, ale wyraźnie chciała, żebym słyszała. Poczułam łzy w oczach. Czy naprawdę muszę wybierać między swoim szczęściem a spokojem sąsiadki?

W końcu przyszło pismo z gminy. Wezwano mnie na rozmowę. Przedstawiłam swoją wersję wydarzeń, pokazałam zdjęcia ogrodu, opowiedziałam o historii róż. Urzędnik był wyraźnie zmieszany. – Proszę pani, nie mamy podstaw, by nakazać usunięcie róż. Jeśli sąsiadka ma dokumentację medyczną, może złożyć oficjalną skargę, ale…

Grażyna nie miała żadnych papierów. Ale nie odpuściła. Zaczęła rozpuszczać plotki: że jestem egoistką, że nie liczę się z innymi. Niektórzy sąsiedzi zaczęli mnie unikać. Czułam się jak intruz we własnym ogrodzie.

W pewien deszczowy wieczór zadzwoniła do mnie mama. – Aniu, nie daj się. Te róże to twoja pasja. Nie możesz pozwolić, by ktoś ci to odebrał. Ludzie zawsze będą narzekać. Ważne, żebyś ty była szczęśliwa.

Te słowa dodały mi sił. Postanowiłam nie poddawać się. Zaczęłam zapraszać znajomych na działkę, organizować małe spotkania, cieszyć się ogrodem mimo wszystko. Róże kwitły piękniej niż kiedykolwiek. Grażyna w końcu przestała mnie zaczepiać – może zrozumiała, że nie dam się zastraszyć?

Dziś, gdy patrzę na swoje róże, czuję dumę i ulgę. Ale wciąż zadaję sobie pytanie: gdzie kończy się kompromis, a zaczyna rezygnacja z siebie? Czy naprawdę musimy poświęcać swoje szczęście dla cudzej wygody? Może czasem warto postawić granicę – nawet jeśli oznacza to samotność.