Odeszła po dziesięciu latach małżeństwa, a rok później wróciła – złamana i w ciąży…
Stała w drzwiach, mokra od deszczu, z twarzą bladą jak ściana i oczami, w których nie było już nic z tej dziewczyny, którą pokochałem dwanaście lat temu. „Mogę wejść?” – zapytała cicho, ledwo słyszalnie, jakby bała się, że nawet jej głos mnie zrani. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć. W głowie miałem tylko jedno: Bożena wróciła. Ta sama Bożena, która rok temu spakowała walizkę i wyszła z naszego mieszkania, zostawiając mnie z pustką, której nie potrafiłem wypełnić.
Poznaliśmy się na Politechnice Gdańskiej. Ja – pewny siebie chłopak z Gdyni, ona – dziewczyna z małej wsi pod Białymstokiem, zagubiona w wielkim mieście, nieśmiała, z wiecznie spuszczonym wzrokiem. Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem ją na korytarzu akademika, jak trzymała w rękach książki i nerwowo rozglądała się wokół. „Zgubiłaś się?” – zapytałem wtedy, a ona tylko skinęła głową. Pomogłem jej znaleźć pokój, a potem już jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy się spotykać. Była cicha, ale miała w sobie coś, co mnie przyciągało – może to jej delikatność, może to, że przy mnie czuła się bezpieczna.
Po studiach zamieszkaliśmy razem. Praca, kredyt na mieszkanie, codzienność. Były wzloty i upadki, jak wszędzie. Bożena długo nie mogła znaleźć pracy w swoim zawodzie, często była sfrustrowana, zamykała się w sobie. Ja coraz częściej zostawałem po godzinach, bo w pracy wymagali coraz więcej. Z czasem zaczęliśmy się od siebie oddalać. Przestaliśmy rozmawiać o ważnych sprawach, a nasze życie sprowadziło się do rutyny: śniadanie, praca, kolacja, telewizor, sen.
Pamiętam ten dzień, kiedy powiedziała mi, że odchodzi. „Zakochałam się w kimś innym” – powiedziała bez emocji. „Potrzebuję czegoś więcej. Przepraszam.” Nie krzyczałem. Nie prosiłem. Po prostu patrzyłem, jak pakuje swoje rzeczy. Wtedy myślałem, że to koniec świata. Przez kilka miesięcy nie mogłem spać, nie jadłem, nie rozmawiałem z nikim. Moi rodzice próbowali mnie pocieszać, ale każde ich słowo tylko pogarszało sprawę. „Może to i lepiej? Może znajdziesz kogoś innego?” – mówili. Ale ja nie chciałem nikogo innego.
Minął rok. Powoli zacząłem się podnosić. Zacząłem biegać, spotykać się ze znajomymi, nawet flirtować z koleżanką z pracy. I wtedy ona wróciła. Stała na moim progu, przemoczona do suchej nitki, z walizką i… brzuchem. Była w ciąży.
„Nie mam dokąd pójść” – powiedziała, patrząc na mnie błagalnie. „On mnie zostawił. Nie chcę wracać do rodziców. Proszę…”
Wpuściłem ją do środka. Siedzieliśmy w kuchni, a ona opowiadała mi swoją historię. O tym, jak tamten mężczyzna był inny – czuły, opiekuńczy, obiecywał jej wszystko. O tym, jak szybko się zmienił, jak zaczął ją kontrolować, wyzywać, a potem po prostu wyrzucił ją z mieszkania, kiedy dowiedział się o ciąży. „Byłam głupia” – szlochała. „Myślałam, że znajdę szczęście gdzie indziej. Zniszczyłam wszystko…”
Słuchałem jej i czułem w sobie mieszankę gniewu, żalu i… współczucia. Przecież to była moja Bożena. Kobieta, z którą spędziłem dziesięć lat życia. Kobieta, która mnie zdradziła i zostawiła, ale też kobieta, która teraz była zupełnie złamana.
Przez kolejne dni mieszkała u mnie. Pomagałem jej jak mogłem – robiłem zakupy, gotowałem obiady, jeździłem z nią na badania. Moja mama była wściekła, kiedy się dowiedziała. „Jak możesz jej to wybaczyć? Przecież cię zdradziła!” – krzyczała przez telefon. „To nie twoje dziecko! Zasługujesz na coś lepszego!” Ale ja nie potrafiłem jej wyrzucić.
Wieczorami Bożena płakała w poduszkę. Czasem próbowała rozmawiać, przepraszała mnie po sto razy dziennie. „Wiem, że nie masz powodu mi ufać” – mówiła cicho. „Ale nie mam nikogo oprócz ciebie…”
Zacząłem się zastanawiać: czy można wybaczyć coś takiego? Czy można zacząć od nowa po takiej zdradzie? Patrzyłem na nią i widziałem kobietę, która straciła wszystko – rodzinę, miłość, poczucie własnej wartości. Ale widziałem też matkę mojego przyszłego dziecka… Nie mojego dziecka biologicznie, ale może jednak mojego?
Któregoś wieczoru usiedliśmy razem przy stole. „Bożena” – zacząłem powoli – „nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Nie wiem nawet, czy chcę próbować jeszcze raz. Ale nie zostawię cię samej w tej sytuacji.” Spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
„Nie oczekuję niczego” – odpowiedziała. „Chcę tylko… żebyś pozwolił mi tu zostać do porodu. Potem… potem zrobię wszystko, żeby ci się odwdzięczyć.”
Mijały tygodnie. Zaczęliśmy rozmawiać coraz więcej – o przeszłości, o błędach, o tym, co nas rozdzieliło. Zrozumiałem, że oboje byliśmy winni: ja zamknąłem się w pracy, ona szukała czułości gdzie indziej. Może gdybyśmy wtedy ze sobą rozmawiali…
Dziś Bożena jest już w ósmym miesiącu ciąży. Nasza relacja jest dziwna – niby jesteśmy razem, a jednak osobno. Czasem łapię się na tym, że wyobrażam sobie przyszłość: ja, ona i dziecko. Czasem jednak budzę się w nocy i myślę: czy będę potrafił pokochać to dziecko jak swoje? Czy będę umiał zaufać Bożenie jeszcze raz?
Nie wiem, co przyniesie jutro. Może życie jeszcze nas zaskoczy? Może czas naprawdę leczy rany? A może są rzeczy, których nigdy nie da się zapomnieć ani wybaczyć? Co wy byście zrobili na moim miejscu?