Czy naprawdę zasłużyłam na taką obojętność? Historia matki, która poświęciła wszystko dla córek
— Mamo, nie mam teraz czasu, oddzwonię później — usłyszałam w słuchawce głos starszej córki, Magdy. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już się rozłączyła. Siedziałam w kuchni, patrząc na zimną herbatę, którą zaparzyłam godzinę temu. W domu panowała cisza, przerywana tylko tykaniem starego zegara po Witoldzie. Zawsze marzyłam o tym, żeby nasze córki były szczęśliwe. Z Witoldem odmawialiśmy sobie wszystkiego, tylko żeby im było dobrze. Nowe ubrania? Dla dziewczynek. Wakacje? Zawsze nad morzem, bo one kochały wodę. Ja i Witold zostawaliśmy w domu, licząc każdy grosz, żeby starczyło na ich korepetycje, studia, mieszkania. Nawet kiedy Witold zachorował, nie chciał, żebym mówiła dziewczynom, że jest źle. „Niech się uczą, niech mają lepsze życie niż my” — powtarzał.
Kiedy Magda i Ania dorosły, wyprowadziły się do Warszawy. Myślałam, że teraz, kiedy już nie muszę się o nie martwić, wreszcie odetchnę. Że z Witoldem zaczniemy żyć dla siebie. Ale wtedy on odszedł. Zostałam sama w naszym starym domu na obrzeżach Łodzi. Na początku córki dzwoniły często. Magda przyjeżdżała co miesiąc, Ania trochę rzadziej, bo miała małe dzieci. Ale z czasem te wizyty stawały się coraz rzadsze. Zawsze była jakaś wymówka: praca, dzieci, korki na trasie S8.
Pamiętam, jak w zeszłym roku na Boże Narodzenie siedziałam przy stole sama. Magda zadzwoniła, że nie da rady przyjechać, bo jej mąż złapał grypę. Ania napisała SMS-a: „Mamo, przepraszam, dzieci chore, nie damy rady”. Siedziałam wtedy przy stole, patrząc na pusty talerz dla wędrowca i zastanawiałam się, czy to ja coś zrobiłam źle. Czy byłam zbyt wymagająca? Czy za bardzo się poświęcałam? Może powinnam była myśleć więcej o sobie?
Kiedyś próbowałam z nimi o tym porozmawiać. — Dziewczyny, tęsknię za wami. Może przyjedziecie na weekend? — zaproponowałam przez telefon. Magda westchnęła: — Mamo, przecież wiesz, że mam tyle pracy. Poza tym, dzieci mają zajęcia dodatkowe, a Tomek wyjeżdża służbowo. — A ty, Aniu? — zapytałam z nadzieją. — Mamo, naprawdę nie mogę. Może w maju? — odpowiedziała szybko.
Czasem mam wrażenie, że jestem dla nich tylko obowiązkiem. Kimś, do kogo trzeba zadzwonić raz w tygodniu, żeby mieć czyste sumienie. A przecież kiedy były małe, byłam dla nich wszystkim. Pamiętam, jak Magda bała się ciemności i spała ze mną w łóżku, kiedy Witold pracował na nocną zmianę. Jak Ania płakała, bo koleżanka z przedszkola ją uderzyła, a ja tuliłam ją przez pół nocy. Zawsze byłam obok. Teraz, kiedy ja potrzebuję bliskości, one są daleko.
Ostatnio zachorowałam. Nic poważnego, zwykłe przeziębienie, ale czułam się bardzo samotna. Zadzwoniłam do Magdy, poprosiłam, żeby przyjechała na jeden dzień. — Mamo, nie przesadzaj, to tylko katar. Weź paracetamol i odpocznij — usłyszałam. Nie chciałam już dzwonić do Ani. Wzięłam koc, zrobiłam sobie herbatę z miodem i położyłam się na kanapie. Przez okno patrzyłam na ogród, który kiedyś był pełen śmiechu dzieci. Teraz zarastał chwastami.
Sąsiadka, pani Zofia, czasem wpada na herbatę. — Pani Haniu, niech się pani nie martwi. Dzieci teraz takie są. Wszystko mają na głowie, świat się zmienił — pociesza mnie. Ale czy naprawdę świat się zmienił? Czy to ja się zmieniłam? Może za bardzo ich rozpieściłam? Może powinnam była nauczyć je, że rodzina to nie tylko obowiązek, ale i radość?
Ostatnio Magda zadzwoniła, bo potrzebowała pieniędzy na remont mieszkania. — Mamo, wiem, że masz trochę oszczędności po tacie. Mogłabyś mi pożyczyć? Oddam za dwa miesiące — obiecała. Oddała po pół roku, bez słowa podziękowania. Ania poprosiła o opiekę nad wnukami na tydzień, bo wyjeżdżali z mężem na wakacje. Przyjechałam do Warszawy, gotowałam, sprzątałam, bawiłam się z dziećmi. Po powrocie Ania rzuciła tylko: — Dzięki, mamo, uratowałaś nam życie. — I tyle. Nawet nie zapytała, jak się czuję.
Czasem myślę, że gdyby Witold żył, byłoby inaczej. On zawsze umiał rozmawiać z dziewczynami. Miał do nich cierpliwość, potrafił żartować, rozładować napięcie. Ja byłam tą od obowiązków, od pilnowania lekcji, od gotowania. Może dlatego teraz jestem im obojętna? Może nie potrafiłam być dla nich przyjaciółką?
Wczoraj wieczorem zadzwoniła Ania. — Mamo, wszystko w porządku? — zapytała. — Tak, kochanie, wszystko dobrze — skłamałam. Nie chciałam jej martwić. Po rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo brakuje mi bliskości. Jak bardzo chciałabym usłyszeć: „Mamo, przyjedź do nas, pobądźmy razem”. Ale wiem, że to się nie wydarzy. Dla nich jestem już tylko starszą panią z Łodzi, którą trzeba czasem odwiedzić.
Może to jest właśnie starość? Samotność wśród ludzi, którzy kiedyś byli całym twoim światem. Czasem pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłam na taką obojętność? Czy można dać z siebie wszystko i zostać z niczym? A może to ja powinnam nauczyć się żyć dla siebie?
Ciekawa jestem, czy inni rodzice czują to samo. Czy to tylko ja popełniłam gdzieś błąd? Czy można jeszcze odbudować więź z własnymi dziećmi, kiedy wszystko wydaje się już stracone?