Dom czy pomoc teściowi? Moja walka o rodzinę i własne marzenia

– Nie rozumiesz, Aniu? On nie ma nikogo oprócz nas! – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle.

Stałam przy oknie w naszym wynajmowanym mieszkaniu na Pradze, patrząc na szare bloki i mokre od deszczu chodniki. W ręku ściskałam list od mamy – jej pismo było znajome, ciepłe, a w środku leżał czek na 80 tysięcy złotych. „Na wasz pierwszy dom, córeczko. Zasługujesz na swoje miejsce na ziemi.”

Ale Paweł miał inny pomysł. Jego ojciec, pan Zbigniew, od kilku miesięcy walczył z rakiem. Leczenie było drogie, a państwowa służba zdrowia zawodziła na każdym kroku. Paweł chciał przeznaczyć pieniądze na prywatną terapię dla ojca. Ja… ja chciałam wreszcie poczuć się u siebie.

– Paweł, przecież obiecałeś… – zaczęłam cicho.

– Obiecałem? – przerwał mi ostro. – A co z moim ojcem? On też mi coś obiecał – że będzie przy mnie, kiedy będę go potrzebował. Teraz ja muszę być przy nim.

Wiedziałam, że nie wygram tej rozmowy. Paweł był jedynakiem, jego matka zmarła, gdy miał dwanaście lat. Zbigniew był dla niego wszystkim, choć ich relacja była trudna. Zawsze powtarzał, że ojciec był surowy, wymagający, ale nigdy nie zawiódł.

Przez kilka dni chodziłam jak cień. W pracy w szkole nie mogłam się skupić, dzieciaki pytały, czy coś się stało. Wieczorami płakałam w łazience, żeby Paweł nie widział. Moja mama dzwoniła codziennie, pytając, czy już oglądaliśmy jakieś mieszkania.

– Aniu, nie odkładaj tego. Wiesz, jak długo na to oszczędzałam…

– Wiem, mamo – odpowiadałam, a łzy same płynęły mi po policzkach.

W weekend pojechaliśmy do teścia. Pan Zbigniew siedział w fotelu, blady, wychudzony, ale z tym samym uporem w oczach, który widziałam u Pawła. Gdy weszliśmy, uśmiechnął się słabo.

– Cześć, dzieci. Jak tam?

Paweł od razu zaczął rozmowę o leczeniu, o nowych możliwościach. Ja zrobiłam herbatę i usiadłam obok teścia.

– Panie Zbyszku…

– Aniu, nie mów mi „panie”. Jesteś mi jak córka.

Zamilkłam. Poczułam się winna. Czy naprawdę mogłam postawić własne marzenia ponad życie drugiego człowieka?

Wieczorem, gdy Paweł rozmawiał z lekarzem przez telefon, Zbigniew złapał mnie za rękę.

– Aniu, nie pozwól, żeby Paweł zapomniał o was. On zawsze wszystko robił dla innych. Ty też jesteś ważna.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy mamy, Pawła, teścia. Każdy miał rację. Każdy czegoś ode mnie chciał.

W poniedziałek Paweł wrócił późno z pracy. Był zmęczony, rozdrażniony. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

– Musimy podjąć decyzję – powiedział cicho.

– Wiem.

– Nie chcę cię zmuszać, Aniu. Ale jeśli nie pomożemy tacie, nie wybaczę sobie tego do końca życia.

– A ja? – zapytałam szeptem. – Czy ja mam sobie wybaczyć, że nigdy nie będę miała domu?

Zapanowała cisza. Paweł spuścił głowę. Po chwili wyszedł do drugiego pokoju. Siedziałam sama, patrząc na czek od mamy. Czułam się rozdarta na pół.

Następnego dnia zadzwoniła mama.

– Aniu, słyszałam, że Zbyszek jest bardzo chory…

– Tak, mamo.

– Jeśli zdecydujecie się mu pomóc… zrozumiem. Ale pamiętaj, że twoje szczęście też się liczy.

Poczułam ulgę i jeszcze większy ciężar jednocześnie.

Wieczorem usiedliśmy z Pawłem na kanapie. Trzymałam go za rękę.

– Może powinniśmy podzielić te pieniądze? – zaproponowałam niepewnie. – Część na leczenie, część na wkład własny do kredytu?

Paweł pokręcił głową.

– To za mało na leczenie… i za mało na mieszkanie. Stracimy wszystko.

– A jeśli… jeśli spróbujemy zebrać resztę pieniędzy? Może zrobimy zbiórkę? Poprosimy rodzinę?

Paweł spojrzał na mnie z nadzieją, ale i z rezygnacją.

– Wiesz, że moja rodzina nie ma pieniędzy. Twoja mama już dała wszystko, co mogła.

Przez kolejne dni próbowaliśmy wszystkiego – zbiórka w internecie, rozmowy z rodziną, nawet pożyczka w banku. Nic nie wystarczyło.

W końcu musieliśmy podjąć decyzję. Ostatniej nocy przed terminem wpłaty na leczenie siedzieliśmy razem w kuchni. Paweł płakał. Ja też.

– Przepraszam, Aniu – wyszeptał. – Wiem, jak bardzo tego chciałaś.

– Przepraszam, Pawełku. Chciałam być dobrą żoną… i dobrą córką.

W końcu przelałam pieniądze na konto kliniki. Mieszkanie musiało poczekać.

Teść żył jeszcze pół roku. Odszedł spokojnie, trzymając mnie i Pawła za ręce. Po pogrzebie mama przytuliła mnie mocno.

– Jestem z ciebie dumna, córeczko. Ale pamiętaj – twoje marzenia też są ważne.

Minęły dwa lata. Nadal wynajmujemy mieszkanie. Czasem żałuję swojej decyzji, czasem jestem z niej dumna. Nasze małżeństwo przeszło przez piekło, ale przetrwaliśmy.

Często pytam siebie: czy można być szczęśliwym, rezygnując z własnych marzeń dla innych? Czy rodzina to poświęcenie… czy kompromis? Co wy byście zrobili na moim miejscu?