Gdybyśmy się spotkali wcześniej…

— Wszyscy państwo do dwunastego? — zapytałam nieśmiało, czując, jak głos drży mi w gardle. Wszyscy spojrzeli na mnie z lekkim zniecierpliwieniem, jakby moje pytanie zakłóciło ich codzienną rutynę. Starsza pani w czerwonym berecie skinęła głową, a mężczyzna stojący pod oknem, opierając się plecami o parapet, uśmiechnął się do mnie lekko. Był wysoki, miał siwiejące włosy i spojrzenie, które na moment zatrzymało mnie w miejscu.

— Tak, do dwunastego. A pani? — odpowiedział cicho, jakby nie chciał przeszkadzać innym.

— Tak, też do dwunastego — odparłam, próbując nie zdradzić zdenerwowania.

Usiadłam na wolnym kawałku parapetu, tuż obok niego. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko szelestem kartek i kaszlem starszego pana z końca korytarza. Czułam, jak serce bije mi szybciej, choć przecież nie miałam powodu. Przyszłam tu tylko na rutynowe badania, a jednak czułam, że coś się wydarzy.

— Długo pani czeka? — zapytał mężczyzna, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

— Dopiero przyszłam. Ale tu zawsze są kolejki… — odpowiedziałam, uśmiechając się nieśmiało.

— Tak, życie to jedna wielka kolejka — westchnął. — Czekamy na coś, a kiedy już to dostaniemy, okazuje się, że to nie to, czego naprawdę chcieliśmy.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Jego słowa zabrzmiały jak echo moich własnych myśli, które od miesięcy nie dawały mi spokoju.

— Ma pan rację — powiedziałam cicho. — Czasem myślę, że gdybym podjęła inne decyzje, wszystko wyglądałoby inaczej.

Uśmiechnął się smutno.

— Gdybyśmy się spotkali wcześniej… — zaczął, po czym zamilkł, jakby bał się dokończyć zdanie.

Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy siedziałam sama w kuchni, słuchając, jak mąż ogląda telewizję w salonie. Nasze rozmowy dawno już ucichły, a miłość zamieniła się w rutynę i wzajemne pretensje. Zawsze wydawało mi się, że tak wygląda dorosłe życie — kompromisy, rezygnacje, ciche łzy w poduszkę.

— Przepraszam, nie powinienem… — powiedział nagle mężczyzna, jakby przestraszył się własnych słów.

— Nie, proszę… — przerwałam mu. — To nic. Czasem dobrze jest powiedzieć coś na głos.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby próbował odczytać z mojej twarzy wszystkie niewypowiedziane słowa.

— Ma pani dzieci? — zapytał nagle.

— Tak, dwójkę. Syn studiuje w Krakowie, córka jest w liceum. A pan?

— Mam syna. Ale nie rozmawiamy od lat… — odpowiedział, spuszczając wzrok. — Rozwiodłem się dawno temu. Potem już jakoś nie potrafiłem poukładać sobie życia.

Poczułam, jak ogarnia mnie smutek. Ile takich historii kryje się za zamkniętymi drzwiami naszych mieszkań? Ile razy mijamy się z kimś, kto mógłby być dla nas wszystkim, ale los postawił nas na różnych ścieżkach?

— Czasem myślę, że wszystko jest już za późno — powiedziałam cicho. — Że nie ma sensu marzyć o czymś więcej.

— Nigdy nie jest za późno — odpowiedział stanowczo. — Tylko czasem brakuje nam odwagi, żeby zrobić pierwszy krok.

W tym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się i pielęgniarka wywołała moje nazwisko. Zerwałam się z miejsca, czując, jak nogi mam jak z waty.

— Powodzenia — powiedział cicho.

— Dziękuję… — odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. Przez chwilę chciałam coś jeszcze dodać, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Weszłam do gabinetu, czując, jak serce wali mi jak młotem.

Badanie trwało krótko, ale myśli nie dawały mi spokoju. Kiedy wyszłam na korytarz, mężczyzny już nie było. Poczułam rozczarowanie, jakby ktoś nagle zgasił światło w ciemnym pokoju. Przez chwilę stałam bezradnie, patrząc na puste krzesła.

Wróciłam do domu późnym popołudniem. W kuchni czekał na mnie mąż, jak zwykle zamyślony, z gazetą w ręku.

— Jak było? — zapytał bez entuzjazmu.

— W porządku — odpowiedziałam automatycznie.

Usiadłam przy stole i patrzyłam na niego przez chwilę. Zastanawiałam się, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę szczerze. Kiedy ostatni raz spojrzał na mnie tak, jak tamten mężczyzna w przychodni.

— Coś się stało? — zapytał, nie odrywając wzroku od gazety.

— Nie… Nic się nie stało — skłamałam.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż słyszałam jego słowa: „Gdybyśmy się spotkali wcześniej…”. Zastanawiałam się, co by było, gdybym wtedy, wiele lat temu, wybrała inną drogę. Gdybym miała odwagę zawalczyć o siebie, o swoje szczęście. Czy byłabym dziś inną osobą? Czy byłabym szczęśliwsza?

Następnego dnia poszłam do tej samej przychodni, choć nie miałam już wizyty. Usiadłam na ławce pod oknem i czekałam, mając nadzieję, że go zobaczę. Przez godzinę przewinęło się wielu ludzi, ale jego nie było. W końcu wstałam i wyszłam na zewnątrz.

Na przystanku autobusowym zobaczyłam go z daleka. Stał z rękami w kieszeniach, patrząc gdzieś w dal. Przez chwilę wahałam się, czy podejść. W końcu zebrałam się na odwagę i podeszłam powoli.

— Dzień dobry… — powiedziałam niepewnie.

Odwrócił się i uśmiechnął lekko.

— Myślałem, że już pani nie zobaczę — powiedział cicho.

— Ja też… — odpowiedziałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Chciałam tylko powiedzieć… Dziękuję za wczoraj. Za rozmowę.

— To ja dziękuję. Dawno z nikim nie rozmawiałem tak szczerze — odpowiedział. — Może… napijemy się kiedyś kawy?

Spojrzałam na niego i przez chwilę miałam ochotę powiedzieć: „Tak!” Ale w głowie pojawiły się obrazy mojej rodziny, dzieci, męża… Wszystko to, co zbudowałam przez lata.

— Przepraszam… Nie mogę — powiedziałam cicho. — Mam rodzinę…

Skinął głową ze zrozumieniem.

— Rozumiem. Ale proszę pamiętać… nigdy nie jest za późno na szczęście.

Patrzyłam, jak odchodzi w stronę autobusu, a ja zostałam na przystanku z poczuciem straty i żalu za czymś, czego nawet nie zdążyłam poznać.

Czasem zastanawiam się, ile takich spotkań przegapiamy w życiu? Ile razy los daje nam szansę, której nie mamy odwagi wykorzystać? Czy naprawdę wszystko jest już za późno…?