Zdrada, której nie zapomnę: Historia jednej matki i babci

— Marto, przecież nic się nie stanie! — głos teściowej rozbrzmiewał w kuchni, kiedy wbiegłam do mieszkania. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego makowca. Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Staś siedział przy stole, z buzią umazaną makiem i lukrem. Mój sześcioletni synek, który od trzech lat walczy z ciężką alergią pokarmową na mleko i orzechy. — Mamo! — krzyknęłam, rzucając torbę na podłogę. — Co on je?!

Teściowa spojrzała na mnie z pobłażliwym uśmiechem, jakby chciała mnie uspokoić. — To tylko kawałek makowca, Marto. Nie możesz go tak ograniczać. Dzieci muszą próbować nowych smaków.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. — On nie może jeść mleka! Ile razy mam powtarzać?!

Staś spojrzał na mnie przestraszony. Już wiedziałam, że zaraz zacznie się kaszel, potem łzawienie oczu i duszności. Wybiegłam do łazienki po lek przeciwhistaminowy, ręce mi się trzęsły. W głowie miałam tylko jedno: czy zdążę, zanim zacznie się atak?

To był ten moment — moment, w którym coś we mnie pękło. Przez sześć lat samotnie wychowywałam Stasia. Jego ojciec, Michał, odszedł ode mnie jeszcze zanim nasz syn się urodził. Zostałam sama z brzuchem i strachem przed przyszłością. Przez pierwsze miesiące spałam po dwie godziny na dobę, bo Staś płakał całe noce. Potem przyszły diagnozy: atopowe zapalenie skóry, alergia na mleko i orzechy. Każdy posiłek to była walka o jego zdrowie.

Teściowa — pani Helena — była jedyną osobą z rodziny Michała, która utrzymywała ze mną kontakt. Czasem pomagała mi odebrać Stasia z przedszkola albo przychodziła na kilka godzin, żebym mogła pójść do pracy. Zawsze powtarzała: „Marto, musisz być silna”. Ale nigdy nie rozumiała tej walki o każdy kęs.

Kiedy wróciłam do kuchni, Staś już kaszlał. Podałam mu lek i usiadłam obok niego, przytulając go mocno. — Wszystko będzie dobrze, kochanie — szeptałam drżącym głosem.

Teściowa patrzyła na nas z wyrzutem. — Przesadzasz. Kiedyś dzieci jadły wszystko i żyły.

— On nie jest „kiedyś”! — wybuchłam. — On może umrzeć przez jeden twój błąd!

Wtedy zobaczyłam w jej oczach coś dziwnego — może cień żalu, może tylko upór. Ale nie było tam zrozumienia.

Tego wieczoru siedziałam przy łóżku Stasia i patrzyłam, jak oddycha przez sen. Każdy jego oddech był dla mnie cudem. W głowie wciąż słyszałam słowa teściowej: „Przesadzasz”. Czy naprawdę przesadzam? Czy jestem przewrażliwiona? A może po prostu jestem matką, która boi się o życie swojego dziecka?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Anka — moja przyjaciółka jeszcze z liceum. Ona też samotnie wychowuje córkę po rozwodzie. — Marto, musisz postawić granice — powiedziała stanowczo. — Jeśli ona nie rozumie zagrożenia, to nie możesz jej ufać.

Ale jak powiedzieć to kobiecie, która jest babcią mojego dziecka? Która czasem naprawdę pomaga? Przez kilka dni unikałam kontaktu z panią Heleną. Wysyłała mi wiadomości: „Jak Staś?”, „Może przyjdę jutro?”. Nie odpowiadałam.

W końcu zadzwoniła do mnie osobiście.

— Marto, nie rozumiem twojego zachowania — zaczęła chłodno. — Przecież nic się nie stało.

— Stało się! — przerwałam jej. — Staś mógł trafić do szpitala przez twoją lekkomyślność!

— Przesadzasz… — westchnęła.

— Nie przesadzam! Od dziś nie zostawiam Stasia pod twoją opieką.

Zapadła cisza. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam tylko cichy szloch.

Wieczorem długo płakałam. Czułam się winna i wściekła jednocześnie. Czy to ja jestem tą złą? Czy powinnam wybaczyć? Ale przecież chodzi o życie mojego dziecka!

Minęły tygodnie. Pani Helena przestała się odzywać. Staś pytał czasem: „Mamo, a kiedy babcia przyjdzie?”. Odpowiadałam wymijająco.

W pracy byłam coraz bardziej zmęczona. Szefowa patrzyła na mnie podejrzliwie, kiedy prosiłam o kolejne wolne godziny na wizyty u lekarzy. Czułam się coraz bardziej samotna i przytłoczona odpowiedzialnością.

Pewnego dnia spotkałam Michała na ulicy. Wyglądał na zmieszanego.

— Słyszałem o tej sytuacji z mamą… Może przesadzasz? Ona chce dobrze.

— Chcieć dobrze to za mało — odpowiedziałam zimno. — Ty nigdy nie byłeś przy Stasiu w najtrudniejszych chwilach. Ona też nie rozumie, co to znaczy bać się o życie własnego dziecka.

Odwrócił wzrok i szybko się pożegnał.

Wieczorem długo siedziałam nad łóżkiem Stasia i myślałam o tym wszystkim. O samotności, o braku wsparcia, o tym jednym błędzie teściowej, którego nie potrafię wybaczyć.

Czas mijał powoli i boleśnie. Staś coraz częściej pytał o babcię, a ja coraz częściej czułam ciężar tej decyzji na swoich barkach. Z jednej strony wiedziałam, że postąpiłam słusznie – bezpieczeństwo mojego dziecka było najważniejsze – ale z drugiej strony czułam pustkę po utracie jedynej osoby z rodziny Michała, która jeszcze była obecna w naszym życiu.

Pewnego dnia Staś wrócił z przedszkola smutny i zamyślony.

— Mamo… a czy ja kiedyś jeszcze zobaczę babcię Helenę?

Zamarłam na chwilę, patrząc w jego wielkie oczy pełne nadziei i tęsknoty.

— Nie wiem, kochanie… Może kiedyś…

Wieczorem zadzwoniła Anka.

— Marta, wiem, że ci ciężko… Ale pamiętaj – twoja intuicja cię nie zawiodła. Może kiedyś Helena zrozumie swój błąd?

Westchnęłam ciężko.

— Może… Ale czy ja będę umiała jej wtedy wybaczyć?

Następnego dnia znalazłam w skrzynce list od pani Heleny – krótki, drżącą ręką napisany:
„Marto,
Przepraszam za wszystko. Nie chciałam skrzywdzić Stasia ani ciebie. Może kiedyś mi wybaczysz.”

Czytałam te słowa wiele razy tego wieczoru, a łzy same płynęły mi po policzkach.

Minęły kolejne tygodnie – życie toczyło się dalej swoim rytmem: praca-dom-lekarz-przedszkole-praca… Czasem łapałam się na tym, że brakuje mi nawet tych krótkich rozmów z Heleną przy herbacie czy jej opowieści o młodości Michała.

Staś rósł szybko – coraz częściej zadawał trudne pytania o rodzinę i o ojca, którego praktycznie nie znał. Ja zaś coraz częściej zastanawiałam się nad tym, czy moje serce kiedykolwiek będzie gotowe na przebaczenie.

Czasami nocami wracały do mnie obrazy tamtego dnia: zapach makowca w kuchni, przerażenie w oczach syna i bezradność w moim własnym sercu.

Czy można wybaczyć taki błąd? Czy są granice, których nawet najbliżsi nie powinni przekraczać? A może każda matka ma prawo walczyć o bezpieczeństwo swojego dziecka za wszelką cenę?

Często pytam siebie: czy gdyby to była moja mama – potrafiłabym wybaczyć szybciej? Czy to kwestia relacji rodzinnych czy po prostu strachu? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi…

Ale jedno wiem na pewno: już nigdy nie zostawię Stasia pod opieką nikogo, kto choć raz zawiódł moje zaufanie.

Czy naprawdę można wybaczyć taki błąd? A może są granice, których przekroczyć nie wolno nawet najbliższym?