„Nie chcę tu mieszkać!” – Jak teściowa zniszczyła nasz spokój
„Nie chcę tu mieszkać!” – krzyknęłam, głos mi się załamał, a łzy spływały po policzkach. Stałam na środku kuchni, zaciśnięte pięści drżały mi ze złości i bezsilności. Michał siedział przy stole, patrzył w blat, jakby szukał tam odpowiedzi na wszystkie nasze problemy. Jego matka, pani Halina, stała przy oknie z ramionami skrzyżowanymi na piersi i spojrzeniem pełnym chłodnej dezaprobaty.
– Aniu, nie przesadzaj. Masz tu wszystko, czego potrzeba. Dzieci będą miały ogród, a ja zawsze mogę pomóc. To normalne – powiedziała Halina tonem, jakby rozmawiała o zakupie nowego czajnika, a nie o naszym życiu.
W środku aż się gotowałam. Ta willa na obrzeżach Poznania była jej marzeniem, nie moim. Wychowałam się w centrum miasta, kochałam gwar tramwajów, zapach świeżo mielonej kawy z pobliskiej kawiarni i poczucie, że jestem częścią czegoś większego. Tutaj, pośród ciszy i pól rzepaku, czułam się jakby ktoś wymazał mnie z mapy.
Wszystko zaczęło się rok temu. Michał i ja szukaliśmy mieszkania bliżej pracy i szkoły dla naszych dzieci – Zosi i Franka. Mieliśmy plany, oszczędzaliśmy latami. Ale wtedy Halina wtrąciła się do wszystkiego. „Po co wydawać pieniądze na mieszkanie? Kupcie dom! Znam jedną panią, sprzedaje tanio w Kiekrzu. Będę blisko, pomogę z dziećmi.”
Michał był pod jej wpływem całe życie. Jego ojciec zmarł wcześnie, a Halina wychowywała go sama – twardą ręką, ale z miłością. Często powtarzał: „Nie mogę jej odmówić. Wiele jej zawdzięczam.”
Nie chciałam być tą, która zmusi go do wyboru między mną a matką. Ustąpiłam. Zgodziliśmy się na dom, którego nie chciałam, w dzielnicy, której nie znałam, z ogrodem, który mnie nie cieszył.
Pierwsze miesiące próbowałam się dostosować. Sadziłam kwiaty, urządzałam pokoje dzieci, gotowałam ulubione dania – wszystko po to, by stworzyć dom z niczego. Ale Halina była zawsze obecna: wpadała bez zapowiedzi, przynosiła swoje firanki „żeby było ładniej”, krytykowała moje gotowanie („U nas schabowy robi się inaczej!”), a nawet przestawiała meble.
Pewnego dnia zastałam Zosię płaczącą w swoim pokoju – babcia nie pozwoliła jej obejrzeć bajki, dopóki nie nauczy się wierszyka na pamięć. Franek zaczął się jąkać przy babci. Michał milczał i powtarzał mi: „Nie przesadzaj.”
– Aniu, ona chce dobrze – mówił.
Ale ja czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zaczęłam unikać własnego domu – zostawałam dłużej w pracy, chodziłam sama na długie spacery po lesie tylko po to, by nie widzieć Haliny grzebiącej w moich rzeczach.
Pewnego wieczoru, gdy dzieci spały, zebrałam się na odwagę.
– Michał, nie dam już rady. Czuję się jak gość we własnym domu. Twoja matka rządzi naszym życiem.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem:
– Aniu… Proszę cię… Nie każ mi wybierać między wami.
– Ale już wybrałeś! Za każdym razem gdy milczysz przy niej – wybierasz ją!
Te słowa zawisły w powietrzu jak groźba. Michał wstał i wyszedł bez słowa.
W kolejnych tygodniach napięcie tylko rosło. Dzieci zamknęły się w sobie, ja byłam coraz bardziej nerwowa i nieszczęśliwa. Zaczęłam kwestionować wszystko – nasze małżeństwo, własne decyzje.
Któregoś popołudnia wróciłam wcześniej z pracy i zastałam Halinę przeszukującą moją szufladę z bielizną.
– Co pani robi?! To prywatne!
– Sprawdzam tylko czy czegoś nie trzeba wyprać. Chyba niczego nie ukrywasz?
Wtedy puściły mi nerwy. Krzyczałam jak nigdy wcześniej:
– Dość! To nie jest pani dom! To moje życie! Proszę wyjść!
Halina patrzyła na mnie jak na wariatkę:
– Jesteś niewdzięczna! Wszystko wam dałam!
Michał wrócił później i znalazł mnie zapłakaną na kuchennej podłodze.
– Nie dam już rady – wyszeptałam. – Albo ustalimy granice, albo odejdę.
Tej nocy nie spaliśmy. Rozmawialiśmy do świtu – pierwszy raz szczerze o wszystkim: o jego poczuciu winy wobec matki, o mojej samotności i o dzieciach cierpiących przez nasze kłótnie.
To nie było łatwe. Potrzebowaliśmy miesięcy by ustalić zasady: Halina już nie przychodzi bez zapowiedzi; dzieci mają prawo do swojego czasu; ja mam prawo do spokoju.
Ale zaufanie zostało nadwyrężone. Do dziś zastanawiam się: czy przetrwaliśmy czy tylko trwamy?
Czasem patrzę przez okno na pusty ogród i pytam siebie: Czy warto było poświęcić swój spokój dla cudzych oczekiwań? Czy miłość może przetrwać tam, gdzie znikają granice? Co wy byście zrobili na moim miejscu?