Oczko w głowie taty – historia Marty, która straciła wszystko

– Marta, ile razy mam ci powtarzać? Albo znajdziesz pracę, albo pakuj się i wynoś! – głos ojca odbijał się echem od ścian naszego starego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie chciałam dać mu tej satysfakcji.

Jeszcze kilka lat temu byłam jego oczkiem w głowie. Pamiętam, jak przychodził na moje występy w szkolnym teatrze, jak chwalił się mną przed sąsiadami: „Moja Marta, taka zdolna, taka mądra!” Teraz patrzył na mnie z pogardą, jakbym była obcą osobą.

– Tato, szukam pracy. Wysłałam już dziesiątki CV…

– Przestań się tłumaczyć! – przerwał mi ostro. – Masz 28 lat! Ile jeszcze będziesz siedzieć na moim garnuszku? Twoja siostra już dawno się usamodzielniła.

Zacisnęłam zęby. Zosia… Zawsze była tą lepszą. Skończyła prawo, wyszła za mąż za lekarza, kupili mieszkanie na Wilanowie. A ja? Po studiach z kulturoznawstwa nie mogłam znaleźć stałej pracy. Próbowałam wszystkiego: korepetycje, praca w kawiarni, nawet sprzątanie biur. Ale po pandemii rynek pracy był bezlitosny.

Mama patrzyła na mnie ze smutkiem, ale nie miała odwagi sprzeciwić się ojcu. Odkąd zachorowała na serce, była cieniem samej siebie. Czułam się coraz bardziej samotna w tym domu pełnym wspomnień.

Wieczorem usłyszałam rozmowę rodziców przez cienką ścianę.

– Może przesadzasz? Marta naprawdę się stara…
– Stara? To niech się wyprowadzi do koleżanki albo wynajmie pokój! Ja już nie mam siły na jej wieczne narzekania.

Zasypiałam ze ściśniętym żołądkiem. W nocy śniło mi się dzieciństwo: tata huśta mnie na placu zabaw, mama piecze szarlotkę, Zosia śmieje się przy stole. Obudziłam się z mokrą od łez poduszką.

Następnego dnia zadzwoniła Zosia.

– Marta, słyszałam, że znowu pokłóciłaś się z tatą. Może powinnaś w końcu dorosnąć?

– Łatwo ci mówić – syknęłam. – Ty zawsze miałaś wszystko podane na tacy.

– To nieprawda! Po prostu nie rozczulam się nad sobą. Może powinnaś spróbować terapii?

Zamknęłam oczy. Zosia nigdy mnie nie rozumiała. Była perfekcyjna, a ja… zawsze ta gorsza.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Ojciec przestał się do mnie odzywać. Mama próbowała mnie pocieszać, ale jej słowa były coraz bardziej bezradne.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu późno – byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w agencji reklamowej. W przedpokoju czekał na mnie ojciec z walizką.

– Masz tydzień. Potem chcę widzieć ten pokój pusty.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Chciałam krzyczeć, błagać, przypomnieć mu wszystkie nasze wspólne chwile. Ale wiedziałam, że to nic nie da.

Zamknęłam się w swoim pokoju i zaczęłam pakować rzeczy do kartonów. Każda książka, każdy zeszyt przypominał mi o dawnych marzeniach. O tym, kim chciałam być.

W nocy napisałam do Magdy – mojej przyjaciółki z liceum:

„Magda, czy mogłabym się u ciebie zatrzymać na kilka dni? Tata wyrzuca mnie z domu.”

Odpisała niemal od razu:
„Jasne! Przyjeżdżaj kiedy chcesz.”

To było jak promyk nadziei w ciemności.

Ostatni poranek w domu rodzinnym był najtrudniejszy. Mama płakała przy stole.

– Przepraszam cię, Martuś… Nie umiałam cię obronić.

Przytuliłam ją mocno.

– To nie twoja wina, mamo.

Ojciec nawet nie wyszedł z pokoju. Usłyszałam tylko trzask drzwi.

Wyszłam z walizką na klatkę schodową i poczułam dziwną ulgę pomieszaną ze strachem. Wiedziałam, że zaczyna się nowy rozdział mojego życia – bez rodziny, bez wsparcia, ale też bez ciągłego poczucia winy.

U Magdy mogłam wreszcie odetchnąć. Przez pierwsze dni spałam po kilkanaście godzin – jakbym musiała odespać całe lata napięcia i lęku.

Po tygodniu zadzwoniła mama:

– Martuś… Tata miał zawał. Leży w szpitalu na Banacha.

Serce mi zamarło. Przez chwilę chciałam rzucić wszystko i pobiec do niego. Ale potem przypomniałam sobie jego słowa: „Masz tydzień. Potem chcę widzieć ten pokój pusty.”

Poszłam do szpitala dopiero następnego dnia. Ojciec leżał blady i słaby, podłączony do kroplówki.

– Przyszłaś jednak… – wyszeptał.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałam przy łóżku jak dziecko.

– Przepraszam… Może byłem za ostry…

Łzy popłynęły mi po policzkach.

– Tato… Ja tylko chciałam być dla ciebie ważna…

Odwrócił wzrok.

– Jesteś… zawsze byłaś… Tylko czasem trudno mi to okazać.

Wyszłam ze szpitala rozbita na tysiąc kawałków. Czy można wybaczyć komuś wszystko tylko dlatego, że jest rodziną?

Dziś mija pół roku od tamtych wydarzeń. Wynajmuję mały pokój na Ochocie, pracuję jako copywriterka w agencji reklamowej. Z ojcem widuję się rzadko – nasze rozmowy są krótkie i pełne niedopowiedzeń. Mama czasem dzwoni wieczorami i pyta, czy nie jest mi zimno.

Często wracam myślami do tamtego dnia, gdy stałam z walizką na klatce schodowej i czułam się jak sierota z własnego wyboru.

Czy naprawdę zasłużyłam na taki los? Czy rodzina powinna być miejscem bezwarunkowej akceptacji – nawet jeśli czasem zawodzimy? Może to ja powinnam była wcześniej dorosnąć… A może to świat wokół mnie stał się tak okrutny?

Co wy byście zrobili na moim miejscu?