Po śmierci taty wyrzuciłam jego partnerkę z domu. Czy naprawdę jestem potworem?
— Nie masz prawa! — krzyknęła pani Halina, stojąc w progu mojego dzieciństwa, z walizką w jednej ręce i zdjęciem taty w drugiej. — To był też mój dom przez ostatnie dziesięć lat!
Stałam naprzeciw niej, zaciśnięte pięści drżały mi ze złości i strachu. W głowie huczało mi od wspomnień: tata śmiejący się przy stole, tata naprawiający rower w garażu, tata, który zawsze powtarzał, że rodzina jest najważniejsza. Ale czy Halina była rodziną? Czy była nią dla mnie?
— To dom mojego ojca — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — I teraz należy do mnie. Proszę cię, Halino, musisz się wyprowadzić.
Nie odpowiedziała. Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy, a potem odwróciła się i zaczęła zbierać resztki swoich rzeczy. Wtedy poczułam pierwszy ukłucie winy. Ale nie mogłam się cofnąć. Nie po tym wszystkim.
Mój tata, Stanisław, był wdowcem od piętnastu lat. Kiedy poznał Halinę, miałam już dwadzieścia dwa lata i własne życie w Warszawie. Nie byłam zachwycona jego nowym związkiem — Halina wydawała mi się obca, zbyt pewna siebie, za bardzo próbowała wejść w rolę mojej matki. Ale tata był szczęśliwy. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy tata zachorował na raka, wróciłam do rodzinnego domu w Radomiu. Halina była przy nim cały czas. Gotowała mu zupy, podawała leki, czuwała przy łóżku. Ja pracowałam zdalnie i pomagałam jak mogłam, ale czułam się jak intruz we własnym domu. Halina przejęła kontrolę nad wszystkim: nad domem, nad opieką nad tatą, nawet nad jego finansami.
Pamiętam jedną noc, kiedy tata miał wysoką gorączkę. Siedziałam przy nim i trzymałam go za rękę. Halina weszła do pokoju i powiedziała:
— Może lepiej zostaw go teraz, potrzebuje odpoczynku.
— To mój ojciec — odpowiedziałam ostro.
— A mój partner — odparła spokojnie.
Wtedy poczułam pierwszy raz prawdziwą wściekłość. Jak ona śmie? Przecież to ja jestem jego córką!
Po śmierci taty wszystko potoczyło się błyskawicznie. Testament był jasny: dom należy do mnie. Halina nie miała żadnych praw. Przez kilka dni po pogrzebie chodziła po domu jak cień, nie rozmawiałyśmy ze sobą prawie wcale. W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam jej, że musi się wyprowadzić.
— Gdzie ja pójdę? — zapytała cicho.
— Masz przecież syna w Kielcach — odpowiedziałam chłodno.
— On ma swoją rodzinę… — zaczęła, ale przerwałam jej:
— To nie mój problem.
Wiedziałam, że jestem okrutna. Ale czułam też ulgę. Wreszcie dom będzie należał tylko do mnie i do moich wspomnień o tacie.
Rodzina szybko dowiedziała się o wszystkim. Ciotka Zosia zadzwoniła do mnie już następnego dnia:
— Jak mogłaś to zrobić? Halina była przy twoim ojcu do końca! Przecież to ona się nim opiekowała!
— To nie była moja matka — odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
— Ale była dla niego kimś ważnym! — krzyczała ciotka.
Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.
Przez kolejne tygodnie żyłam w zawieszeniu. Znajomi i dalsza rodzina unikali mnie albo patrzyli z wyrzutem. Nawet mój brat Marek, który mieszka w Gdańsku i rzadko bywał w domu, napisał mi długiego maila:
„Nie poznaję cię, Anka. Tata by tego nie chciał. Halina była dla niego wsparciem przez tyle lat. Powinnaś była znaleźć jakieś rozwiązanie.”
Ale jakie? Czy miałam pozwolić jej tu zostać? Oddać jej połowę domu? Przecież to ja byłam córką! To ja byłam rodziną!
Każdego dnia przechodziłam przez puste pokoje i czułam coraz większą pustkę w sobie. Zaczęły mnie dręczyć sny: tata siedzi przy stole z Haliną, śmieją się razem, a ja stoję za oknem i nie mogę wejść do środka.
Pewnego dnia znalazłam na stole list od Haliny:
„Aniu,
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczysz, że zajęłam miejsce twojej mamy. Wiem, że nie byłam dla ciebie nikim bliskim. Ale twój ojciec był dla mnie wszystkim. Dziękuję za te lata pod jednym dachem. Życzę ci spokoju i szczęścia.
Halina”
Czytałam ten list wiele razy i za każdym razem płakałam coraz bardziej. Może rzeczywiście byłam potworem? Może powinnam była postąpić inaczej?
Kilka tygodni później spotkałam Halinę przypadkiem na targu. Wyglądała na zmęczoną i starszą niż pamiętałam.
— Dzień dobry, Aniu — powiedziała cicho.
— Dzień dobry… Przepraszam… — zaczęłam, ale nie wiedziałam co dalej powiedzieć.
Uśmiechnęła się smutno:
— Nie musisz przepraszać. Każdy broni swojego miejsca na ziemi.
Odwróciła się i odeszła między stragany z warzywami.
Dziś siedzę sama w pustym domu i zastanawiam się: czy naprawdę miałam prawo wyrzucić ją z życia mojego ojca? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może czasem serce wie lepiej?
Czy wy też kiedyś musieliście podjąć decyzję, która rozdarła waszą rodzinę? Czy można być jednocześnie ofiarą i katem?