„Po uroczystości mama podziękowała synowym, ale one nie były zachwycone. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do ich życia?” – Moja opowieść o rodzinnych rolach i niewidzialności
– Dziękuję wam, dziewczyny, za pomoc – powiedziała mama, zerkając na mnie i na Kasię, moją szwagierkę. Jej głos był uprzejmy, ale w oczach nie widziałam wdzięczności, raczej zmęczenie i coś jeszcze – może rozczarowanie? Stałyśmy obok siebie w kuchni, wśród pustych talerzy i resztek ciasta, a ja poczułam się jak ktoś zupełnie zbędny.
Kasia wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać filiżanki. Ja przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie, czerwone od gorącej wody. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. Mama odwróciła się i wyszła do salonu, gdzie tata i nasi mężowie rozmawiali głośno o polityce, jakby świat kończył się na ich opiniach.
– Zawsze tak jest – mruknęła Kasia pod nosem. – My sprzątamy, oni dyskutują.
– Przynajmniej nam podziękowała – odpowiedziałam cicho, choć sama nie wierzyłam w to, co mówię.
Kasia spojrzała na mnie z ironią:
– Podziękowała? Raczej odfajkowała obowiązek. Jakbyśmy były sprzątaczkami, nie rodziną.
Zrobiło mi się głupio. Przypomniałam sobie wszystkie te święta, kiedy starałam się być idealną synową: piekłam sernik według przepisu mamy, przynosiłam jej kwiaty na imieniny, słuchałam opowieści o dawnych czasach. Ale zawsze czułam się jak ktoś z zewnątrz. Nawet po dziesięciu latach małżeństwa z Piotrem nie byłam „swoja”.
Kasia weszła do rodziny dwa lata temu. Od początku była bardziej bezpośrednia ode mnie, nie bała się powiedzieć teściowej „nie” albo odmówić kolejnej dokładki zupy. Czasem jej zazdrościłam tej odwagi, ale widziałam też, jak mama patrzy na nią z dystansem.
Tego wieczoru wracałam z Piotrem do domu w milczeniu. On był zadowolony – spotkanie udane, rodzina w komplecie, wszyscy najedzeni i uśmiechnięci. Nie zauważył nawet mojego nastroju.
– Coś się stało? – zapytał w końcu.
– Nie… Po prostu jestem zmęczona – skłamałam.
W łazience spojrzałam na siebie w lustrze. Widziałam kobietę trzydziestoparoletnią, trochę przygaszoną, z cieniami pod oczami. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do ich życia? Kim jestem dla tej rodziny? Dla Piotra jestem żoną, dla mamy – synową, dla Kasi – szwagierką. Ale czy dla kogokolwiek jestem po prostu sobą?
Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Dzień dobry, Aniu. Chciałam jeszcze raz podziękować za wczoraj. Bez was bym nie dała rady.
– Nie ma sprawy, mamo – odpowiedziałam automatycznie.
– Wiesz… Kasia mogłaby trochę bardziej się postarać. Ty zawsze jesteś taka pomocna.
Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę stanąć w obronie Kasi, ale zabrakło mi odwagi.
– Każdy pomaga jak umie – powiedziałam tylko i szybko zakończyłam rozmowę.
Wieczorem napisała do mnie Kasia:
„Też masz czasem wrażenie, że jesteśmy tu tylko po to, żeby wszystko działało? Że nikt nas nie widzi?”
Odpisałam: „Ciągle tak się czuję.”
Zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej. O tym, jak trudno być „tą drugą”, jak bardzo brakuje nam poczucia przynależności. Kasia opowiedziała mi o swoich kłótniach z mężem – moim bratem – o tym, że on zawsze staje po stronie mamy. Ja przyznałam się do łez po cichu w łazience i do tego, że czasem mam ochotę po prostu nie przyjeżdżać na rodzinne spotkania.
Pewnego dnia postanowiłyśmy zrobić coś razem – bez mężów i bez teściowej. Pojechałyśmy na kawę do małej kawiarni na Starym Mieście. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim: o pracy, o marzeniach z dzieciństwa, o tym, co nas boli i czego się boimy.
– Wiesz co? – powiedziała Kasia nagle. – Może to my powinnyśmy stworzyć własną rodzinę. Taką, w której będziemy widzieć siebie nawzajem.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna szczerze.
Od tamtej pory trzymamy się razem. Czasem nadal czuję się niewidzialna przy stole u teściowej, ale wiem już, że nie jestem sama. Zaczęłyśmy mówić głośniej o swoich potrzebach – czasem spotykało się to z niezrozumieniem albo nawet krytyką ze strony rodziny. Ale przynajmniej przestałyśmy udawać.
Ostatnio podczas kolejnej uroczystości mama znów podziękowała nam za pomoc. Tym razem spojrzałyśmy sobie w oczy i uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo.
Czasem myślę: czy naprawdę musimy być tylko tłem dla innych? A może to od nas zależy, czy zaczniemy pisać własny scenariusz? Co wy o tym sądzicie?