Czy oddać nasz dom córce i jej narzeczonemu? Historia o miłości, poświęceniu i rodzinnych dylematach

– Mamo, proszę cię, nie rób z tego tragedii! – głos Magdy drżał, ale w oczach miała determinację, której nie widziałam u niej od lat. Stała w kuchni, oparta o blat, a ja czułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło.

– Tragedii? – powtórzyłam głucho. – Magda, to jest nasz dom. Nasz! Budowaliśmy go z tatą przez dwanaście lat. Każda cegła, każda deska… – urwałam, bo głos mi się załamał.

Marek milczał. Siedział przy stole, dłubiąc widelcem w talerzu. Wiedziałam, że boi się odezwać – zawsze unikał konfliktów. Ale ja nie mogłam już dłużej milczeć.

Magda spojrzała na mnie z wyrzutem. – Mamo, przecież wy i tak chcecie się przeprowadzić do mieszkania w bloku. Zawsze mówiłaś, że nie dasz rady ogarniać ogrodu na starość.

To prawda. Ile razy narzekałam na plecy po przekopaniu grządek? Ile razy płakałam z bezsilności, gdy wichura zerwała dachówki? Ale to był nasz dom. Nasza przystań. Nasze marzenie.

– To nie takie proste – powiedziałam cicho. – Myślisz, że mogę tak po prostu oddać wszystko, co budowaliśmy całe życie?

Magda westchnęła ciężko. – Mamo, ja i Tomek nie mamy szans na własne mieszkanie. Kredytów nam nie dadzą, ceny są kosmiczne. A tu… tu moglibyśmy zacząć życie razem. W domu pełnym wspomnień.

W domu pełnym wspomnień… Przed oczami stanęły mi obrazy: Magda biegająca boso po trawie, Marek malujący płot, ja piekąca szarlotkę w kuchni pachnącej cynamonem. I nagle poczułam się stara. Niepotrzebna.

– A co z nami? – spytałam cicho. – Gdzie my pójdziemy?

– Przecież są te nowe bloki na osiedlu Słonecznym – rzuciła Magda lekko. – Będziecie mieli windę, blisko sklep i przychodnię. To dla was lepiej.

Dla nas lepiej… Czy naprawdę? Czy to lepiej żyć w czterech ścianach z widokiem na parking zamiast na ogród pełen róż?

Marek w końcu się odezwał:

– Może Magda ma rację? Może powinniśmy pomyśleć o przyszłości… naszej i ich.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Ty też?

Wzruszył ramionami. – Kochanie, ile jeszcze damy radę dbać o ten dom? Ja już nie mam siły na te wszystkie naprawy.

Poczułam się zdradzona. Jakby wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słuchałam tykania zegara. Wspominałam pierwsze lata po ślubie – jak z Markiem zbieraliśmy każdy grosz na działkę pod Warszawą, jak przez lata budowaliśmy dom własnymi rękami. Jak Magda bawiła się w ogrodzie z psem, jak świętowaliśmy tu każde Boże Narodzenie.

A teraz miałabym to wszystko oddać? Po prostu przekreślić?

Rano zadzwoniła do mnie siostra, Basia.

– Słyszałam od Magdy, że chcecie oddać dom młodym – zaczęła bez ogródek.

– Jeszcze nic nie postanowiliśmy – odpowiedziałam szorstko.

– Ja bym nie oddała – powiedziała stanowczo Basia. – Dzieci muszą same zapracować na swoje szczęście. Myślisz, że oni to docenią?

Zamilkłam. Czy docenią? Czy będą szanować to miejsce tak jak my?

Wieczorem Magda przyszła z Tomkiem. On był spięty, wyraźnie skrępowany sytuacją.

– Dzień dobry, pani Aniu – powiedział cicho.

– Dzień dobry, Tomku – odpowiedziałam chłodno.

Usiedliśmy przy stole. Magda zaczęła mówić o planach: jak urządzą pokoje, jak odnowią łazienkę, jak posadzą nowe drzewa w ogrodzie.

– A wy? – spytałam nagle. – Co jeśli się wam nie uda? Jeśli się rozstaniecie?

Magda pobladła. – Mamo…

– To ważne pytanie! – podniosłam głos. – Co wtedy? Zostaniemy bez domu?

Tomek spojrzał mi prosto w oczy:

– Pani Aniu, kocham Magdę i chcę z nią spędzić życie. Ale jeśli pani chce zabezpieczenia… możemy spisać umowę. Możemy zrobić wszystko tak, żebyście byli spokojni.

Spojrzałam na Marka. On tylko spuścił wzrok.

Po kolacji długo rozmawialiśmy z Markiem. On był gotów ustąpić dla dobra córki. Ja czułam się rozdarta między miłością do dziecka a potrzebą zachowania własnej godności i bezpieczeństwa.

Kolejne dni były pełne napięcia. Magda chodziła naburmuszona, Tomek unikał kontaktu wzrokowego, Marek zamykał się w garażu pod pretekstem naprawy roweru.

Pewnej nocy usłyszałam płacz Magdy w jej dawnym pokoju. Weszłam bez pukania.

– Mamo… ja nie chcę was skrzywdzić – wyszeptała przez łzy. – Ale boję się, że nigdy nie będziemy mieli nic swojego.

Przytuliłam ją mocno. Poczułam jej drżące ciało i przypomniałam sobie własny strach sprzed lat: czy damy radę spłacić kredyt? Czy dom nie runie nam na głowę?

– Córeczko… ja też się boję – przyznałam cicho.

Następnego dnia poszliśmy z Markiem do notariusza dowiedzieć się o możliwości darowizny z dożywociem. Notariuszka tłumaczyła nam szczegóły: możemy przekazać dom Magdzie i Tomkowi pod warunkiem zapewnienia nam opieki do końca życia.

Wróciliśmy do domu jeszcze bardziej skołowani niż wcześniej.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole.

– Chcemy wam pomóc – zaczęłam powoli – ale musimy mieć pewność, że nie zostaniemy sami na starość.

Magda skinęła głową ze łzami w oczach.

– Obiecuję, mamo… nigdy was nie zostawimy.

Tomek dodał:

– Możemy podpisać wszystko, co trzeba.

Marek ujął moją dłoń pod stołem. Poczułam jego ciepło i wsparcie.

Minęły tygodnie pełne rozmów i negocjacji. W końcu zdecydowaliśmy: przekażemy dom Magdzie i Tomkowi z prawem dożywocia dla nas obojga.

Dziś siedzę w naszym ogrodzie i patrzę na młodych sadzących nowe drzewka. Czuję ulgę… i smutek jednocześnie. Oddaję im nasze marzenia, ale może daję im też szansę na własne szczęście?

Czy dobrze zrobiłam? Czy można być szczęśliwym, rezygnując z własnych marzeń dla dobra dziecka? A może prawdziwa miłość to właśnie umiejętność puszczenia tego, co najcenniejsze?