Miłość, modlitwa i łzy: Jak jako babcia odnalazłam siłę, gdy moje wnuki pogubiły się w świecie
– Mamo, ja już nie mam siły! – krzyczała Marta, moja córka, stojąc na środku mojej kuchni z rozmazanym makijażem i drżącymi dłońmi. – Nie wiem, co robić z Kubą i Zosią! Oni mnie nie słuchają, zamykają się w swoich pokojach, a ja czuję się jak najgorsza matka na świecie!
Siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Za oknem szarzał listopadowy poranek nad Warszawą, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu. Kuba miał siedemnaście lat, Zosia piętnaście – jeszcze niedawno byli moimi ukochanymi wnukami, którzy przychodzili do mnie po domowe racuchy i opowieści o dawnych czasach. Teraz patrzyli na mnie jak na kogoś z innej planety.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu. Marta pracowała po dwanaście godzin jako pielęgniarka na oddziale covidowym, jej mąż Tomek był kierowcą tira – często znikał na tygodnie. Dzieci zostawały same. Najpierw zauważyłam, że Kuba coraz częściej wraca do domu późno, z podkrążonymi oczami i dziwnym zapachem ubrań. Zosia zamknęła się w sobie, przestała odbierać telefony ode mnie i matki.
Pewnego wieczoru przyszłam do nich z ciastem drożdżowym. Zastałam awanturę – Kuba wrzeszczał na Zosię:
– Przestań się wtrącać! To nie twoja sprawa!
Zosia płakała, a Marta próbowała ich rozdzielić.
– Kuba! Co się z tobą dzieje? – krzyknęła.
– Nic! Dajcie mi wszyscy spokój! – trzasnął drzwiami i wyszedł w noc.
Zosia spojrzała na mnie przez łzy:
– Babciu, ty nic nie rozumiesz. To już nie jest twój świat.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przypomniałam sobie swoje dzieciństwo w małej wiosce pod Puławami – wtedy rodzina była wszystkim. Teraz każdy był sam ze swoim bólem.
Marta była coraz bardziej zrozpaczona. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie o drugiej w nocy:
– Mamo, Kuba nie wrócił do domu. Nie odbiera telefonu. Co mam robić?
Pojechałyśmy razem na policję. Przeszukałyśmy okoliczne parki, dzwoniłyśmy do jego znajomych. Nad ranem Kuba wrócił – blady, z rozciętą wargą.
– Gdzie byłeś?! – Marta rzuciła się na niego z płaczem.
– Zostawcie mnie! – rzucił tylko i zamknął się w pokoju.
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Leżałam na tapczanie i płakałam. Modliłam się do Boga:
– Boże, daj mi siłę. Nie pozwól nam ich stracić. Pokaż mi, jak być dla nich światłem.
Następnego dnia poszłam do Kuby. Usiadłam na brzegu jego łóżka i powiedziałam cicho:
– Wiesz, że cię kocham? Że zawsze możesz do mnie przyjść?
Kuba spojrzał na mnie spode łba, ale w jego oczach zobaczyłam łzy.
– Babciu… ja już nie wiem, co robić… Wszystko jest bez sensu…
Objęłam go mocno.
– Nie jesteś sam. Nawet jeśli wszyscy cię zawiodą – ja nie odejdę. Chodź, pomódlmy się razem o siłę.
Po raz pierwszy od lat Kuba zgodził się pomodlić ze mną. Czułam, jak jego ramiona drżą pod moją dłonią.
Zosia była jeszcze trudniejsza. Przez tygodnie nie chciała ze mną rozmawiać. Pewnego dnia przyszła do mnie zapłakana:
– Babciu… dlaczego ludzie są tacy okrutni? Moja najlepsza przyjaciółka rozpowiedziała o mnie plotki… Wszyscy się ze mnie śmieją…
Przytuliłam ją mocno.
– Kochanie, ludzie ranią innych ze strachu albo zazdrości. Ale pamiętaj – masz mnie, masz mamę i masz Boga, który cię nigdy nie zostawi.
Wieczorami modliłyśmy się razem o siłę i przebaczenie. Zosia powoli zaczęła się otwierać – znalazła wsparcie w szkolnym psychologu i zaczęła chodzić na spotkania młodzieżowe przy parafii.
Najtrudniejsze były rozmowy z Martą. Czuła się winna za wszystko:
– Mamo, to moja wina… Gdybym była lepszą matką…
– Marto, nie obwiniaj się. Robisz wszystko, co możesz. Dzieci muszą wiedzieć, że zawsze mogą wrócić do domu.
Pewnego dnia Tomek wrócił z trasy wcześniej niż zwykle. Zastał Martę zapłakaną przy stole.
– Co tu się dzieje? – spytał szorstko.
– Nic cię nie obchodzi! Nigdy cię nie ma! – wybuchła Marta.
Tomek zacisnął pięści:
– Pracuję dla was! A wy tylko narzekacie!
Kuba wyszedł ze swojego pokoju i rzucił:
– Może gdybyś był częściej w domu, wiedziałbyś, co się dzieje!
Tomek spojrzał na niego z bólem:
– Synu… ja też nie wiem już, jak to wszystko naprawić…
Wtedy po raz pierwszy od dawna wszyscy usiedliśmy razem przy stole. Nikt nie mówił przez dłuższą chwilę. W końcu zaproponowałam:
– Pomódlmy się razem. Choć raz spróbujmy być rodziną.
Nie było łatwo – Tomek patrzył sceptycznie, Marta płakała cicho, dzieci milczały. Ale coś drgnęło. Od tego dnia zaczęliśmy codziennie rozmawiać choć przez kilka minut – bez telefonów, bez krzyków.
Kuba powoli wracał do szkoły. Zosia znalazła nowych znajomych w parafialnej grupie młodzieżowej. Marta zaczęła chodzić na terapię dla rodziców wypalonych zawodowo. Tomek starał się być częściej w domu.
Dziś wiem jedno: nie ma idealnych rodzin ani łatwych rozwiązań. Są tylko ludzie próbujący kochać mimo bólu i rozczarowań. Modlitwa nie rozwiązała wszystkich problemów, ale dała nam siłę przetrwać najgorsze chwile.
Czasem patrzę na moje wnuki i myślę: co by było, gdybym wtedy odpuściła? Gdybym przestała wierzyć? Czy oni też by się poddali? A wy – czy kiedykolwiek czuliście się bezsilni wobec problemów bliskich? Jak znaleźliście światło w ciemności?