Syn chce się do nas wprowadzić z rodziną. Czy naprawdę nie mamy prawa powiedzieć „nie”?
– Mamo, nie mamy wyjścia. Musimy się do was wprowadzić – głos Pawła drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. Stał w progu kuchni, a za nim, z niepewną miną, jego żona Ania tuliła do siebie młodszą córkę. Starsza, Zosia, już biegała po naszym salonie, jakby to był jej dom od zawsze.
W tej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Spojrzałam na męża, Marka – jego twarz była kamienna, ale widziałam w oczach to samo przerażenie, które czułam ja. Nasz dom – nasza oaza spokoju po latach pracy i wychowywania dzieci – miał się znów zamienić w pole bitwy o łazienkę, kuchnię i odrobinę ciszy.
– Paweł… – zaczęłam ostrożnie. – Ale jak to? Przecież macie mieszkanie…
– Już nie mamy – przerwał mi, spuszczając wzrok. – Straciłem pracę. Ania też nie ma etatu od miesięcy. Nie stać nas na czynsz. Nie chcemy iść do obcych…
Ania ścisnęła mocniej córkę. Widziałam jej łzy. Zawsze była dumna, nigdy nie prosiła o pomoc. Teraz wyglądała na złamaną.
– To tylko na chwilę – dodał Paweł szybko. – Dopóki nie stanę na nogi.
Chciałam powiedzieć „nie”. Chciałam krzyknąć, że to nasz czas, że mamy prawo do spokoju, że przez trzydzieści lat wszystko podporządkowywaliśmy dzieciom. Ale spojrzałam na Marka i wiedziałam, że on też nie potrafi odmówić.
Wieczorem siedzieliśmy w ciszy przy herbacie.
– Co zrobimy? – zapytałam cicho.
– Przecież nie wyrzucimy ich na bruk – odpowiedział Marek. – To nasz syn…
– Ale to nasz dom! – wybuchłam. – Mamy dwa pokoje! Gdzie oni się pomieszczą? Jak my wytrzymamy ten hałas, te konflikty?
– A co mamy zrobić? On i tak odziedziczy połowę domu po nas…
Te słowa zabolały mnie najbardziej. Czy naprawdę już nie mam prawa decydować o własnym życiu? Czy dom należy do mnie tylko „do czasu”? Czy jestem tylko przechowalnią dla dorosłych dzieci?
Następnego dnia zaczęły się przygotowania do przeprowadzki. Paweł i Ania przywieźli kilka kartonów z ubraniami i zabawkami dzieci. Zosia od razu rozłożyła swoje rzeczy w naszym dawnym gabinecie.
– Mamo, gdzie będziemy spać? – zapytała cicho Ania.
– Wy z Pawłem w naszym dawnym pokoju gościnnym. Dziewczynki mogą spać razem na rozkładanej kanapie w salonie…
Czułam się jak intruz we własnym domu. Każdy kąt był teraz pełen cudzych rzeczy. W kuchni wieczny bałagan, dzieci krzyczały, a Ania płakała po nocach z bezsilności.
Marek próbował być mediacyjnym ogniwem:
– Spokojnie, to tylko na chwilę…
Ale „chwila” zamieniała się w tygodnie. Paweł nie mógł znaleźć pracy. Ania coraz częściej zamykała się w łazience i płakała. Dziewczynki zaczęły się kłócić o zabawki i miejsce przy stole.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła z Anią:
– Moja mama już ma mnie dosyć…
– Przecież to jej dom…
– Nasz dom! Kiedyś będzie mój…
Te słowa przeszyły mnie jak nóż. Czy naprawdę jestem już tylko „tymczasową właścicielką”? Czy moje potrzeby już się nie liczą?
Zaczęłam unikać własnego salonu. Chodziłam na długie spacery, byle nie słyszeć kłótni dzieci i szeptów dorosłych. Marek coraz częściej milczał przy kolacji.
W końcu zebrałam się na odwagę.
– Paweł, musimy porozmawiać – powiedziałam pewnego wieczoru.
Usiedliśmy we trójkę przy stole: ja, Paweł i Marek.
– Kocham cię, synku. Ale to jest mój dom. Nasz dom z Markiem. Potrzebujemy spokoju. Potrzebujemy przestrzeni dla siebie. Rozumiem waszą sytuację, ale musicie szukać innego rozwiązania…
Paweł spuścił głowę.
– Myślałem… że skoro i tak kiedyś będzie mój…
– Ale teraz jest nasz – powiedział spokojnie Marek. – I chcemy jeszcze trochę pożyć po swojemu.
Ania zaczęła płakać.
– Przepraszam… Nie chcieliśmy być ciężarem…
W tej chwili poczułam ulgę i ból jednocześnie. Ulgę, że powiedziałam prawdę. Ból, bo widziałam cierpienie syna i jego rodziny.
Kilka dni później Paweł znalazł tymczasową pracę u znajomego. Zaczęli szukać mieszkania socjalnego. Po miesiącu wyprowadzili się.
W domu znów zapanowała cisza. Ale coś się zmieniło na zawsze.
Czasem patrzę na zdjęcia dzieci i wnuczek i zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy naprawdę mam prawo walczyć o własny spokój? A może rodzina zawsze powinna być najważniejsza – nawet kosztem siebie samej?