W tej rodzinie nie masz miejsca – historia wykluczenia

– Ciębie tu nie ma! – głos mamy dźwięczał w moich uszach jak syrena alarmowa. Stałam w progu salonu, ściskając w dłoni walizkę, która wydawała się nagle cięższa niż kiedykolwiek. Twarz Elżbiety była czerwona ze złości, a jej oczy – te same, które kiedyś patrzyły na mnie z czułością – teraz błyszczały pogardą i rozczarowaniem.

– Elu, uspokój się – próbował wtrącić tata, Marek, ale matka uciszyła go gestem, który nie znosił sprzeciwu.

– Cicho! Milczeniem pozwalałeś latami, by uważała, że wszystko jej wolno! – krzyknęła. – W tej rodzinie twoje miejsce zniknęło!

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jeszcze rano byłam córką, studentką, dziewczyną z planami na przyszłość. Teraz stałam się kimś obcym we własnym domu. Wszystko przez jedną rozmowę, która wymknęła się spod kontroli. Przez jedno wyznanie, które miało być początkiem szczerości, a stało się początkiem końca.

– Mamo… – zaczęłam cicho, ale ona już odwróciła się do mnie plecami.

– Nie chcę cię widzieć. Nie chcę słyszeć twojego głosu. Zawiodłaś mnie. Zawiodłaś nas wszystkich – powiedziała przez zaciśnięte zęby.

Tata patrzył na mnie bezradnie. W jego oczach widziałam smutek i strach. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Przez całe życie był cichy, uległy, zawsze w cieniu mamy. Teraz też nie miał odwagi stanąć po mojej stronie.

Wyszłam z domu bez słowa. Na klatce schodowej usiadłam na zimnych kafelkach i pozwoliłam łzom płynąć. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy pierwszy raz powiedziałam mamie, że nie chcę iść na medycynę? Że marzę o Akademii Sztuk Pięknych? Albo gdy przyprowadziłam do domu Martę i przedstawiłam ją jako moją dziewczynę?

Matka nigdy nie zaakceptowała moich wyborów. Dla niej liczyły się tylko zasady: porządna praca, mąż, dzieci. Wszystko inne było „fanaberią”, „chorobą”, „wymysłem”. Przez lata próbowałam się dostosować. Uczyłam się dobrze, chodziłam na dodatkowe zajęcia, udawałam przed rodziną kogoś, kim nie byłam. Ale ile można żyć w kłamstwie?

Ostatnia kłótnia wybuchła o błahostkę – o to, że wróciłam późno do domu po spotkaniu z Martą. Matka zaczęła krzyczeć, że przynoszę wstyd rodzinie. Że sąsiadki już plotkują. Że „takie rzeczy” nie dzieją się w porządnych domach.

– To jest Polska, nie Amsterdam! – wrzeszczała.

– Mamo, ja tylko chcę być sobą…

– Sobą? Ty nawet nie wiesz, kim jesteś! – przerwała mi.

Wtedy powiedziałam jej wszystko. Że kocham Martę. Że nie zamierzam żyć według jej zasad. Że nie będę udawać kogoś innego tylko po to, żeby ona mogła chwalić się mną przed koleżankami z pracy.

To był moment przełomowy. Matka spojrzała na mnie tak, jakby widziała potwora.

– Wynoś się – powiedziała cicho. – W tej rodzinie nie masz miejsca.

I tak znalazłam się na klatce schodowej z walizką i poczuciem pustki w sercu.

Przez pierwsze dni spałam u Marty. Było mi wstyd prosić ją o pomoc, ale nie miałam dokąd pójść. Marta była dla mnie wsparciem – tuliła mnie nocami i powtarzała, że wszystko będzie dobrze. Ale ja wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.

Telefon milczał. Nikt z rodziny nie zadzwonił. Nawet babcia, która zawsze była dla mnie dobra, nie odezwała się ani słowem. Czułam się jak trędowata.

Zaczęły się problemy finansowe – matka zablokowała mi dostęp do konta oszczędnościowego, które założyli dla mnie rodzice na studia. Musiałam rzucić uczelnię i pójść do pracy w kawiarni. Każdego dnia patrzyłam na ludzi przez szybę i zastanawiałam się, czy ktoś z nich też został kiedyś wyrzucony z domu za to, kim jest.

Marta robiła wszystko, żeby mnie pocieszyć. Ale ja coraz częściej zamykałam się w sobie. Bałam się przyszłości. Bałam się tego, że nigdy już nie poczuję się bezpieczna.

Pewnego wieczoru zadzwonił tata.

– Aniu…

Usłyszałam jego drżący głos i od razu poczułam gulę w gardle.

– Tato…

– Przepraszam cię… Nie potrafiłem…

Zamilkł na chwilę.

– Mama jest uparta. Ale ja… Ja cię kocham. I zawsze będziesz moją córką.

Płakałam długo po tej rozmowie. Wiedziałam jednak, że tata nigdy nie sprzeciwi się mamie otwarcie. Że będzie kochał mnie po cichu, z daleka.

Minęły miesiące. Znalazłam nową pracę w księgarni i wynajęłyśmy z Martą małe mieszkanie na Pradze. Powoli zaczynałam odbudowywać swoje życie od nowa. Czasem spotykałam dawnych znajomych ze szkoły – jedni udawali, że mnie nie widzą, inni pytali szeptem: „Jak sobie radzisz?”

Nie wiedziałam, co odpowiadać.

W święta wysłałam rodzicom kartkę z życzeniami. Odpowiedzi nie było.

Czasem zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś wrócę do tego domu. Czy matka kiedyś mi wybaczy? Czy ja jej wybaczę?

Może każda rodzina ma swoje tajemnice i swoje rany? Może czasem trzeba odejść, żeby odnaleźć siebie?

Czy naprawdę można być szczęśliwym bez akceptacji najbliższych? Czy dom to miejsce czy ludzie? Czasem myślę: może lepiej być sobą i cierpieć niż żyć w kłamstwie i udawać szczęście?