Dziadku, dlaczego nie chcesz, żeby nam było lepiej?

– Dziadku, dlaczego nie chcesz, żeby nam było lepiej? – Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami, a jej głos był cichy, niemal szeptany. Siedzieliśmy przy starym kuchennym stole, na którym leżały nieopłacone rachunki za prąd i gaz. Zosia rysowała kredkami na odwrocie starej faktury, a ja próbowałem zliczyć, ile jeszcze dni zostało nam do odcięcia światła. W łazience cicho szlochała moja córka, Agnieszka. Jej mąż, Tomek, od miesięcy nie mógł znaleźć pracy po tym, jak zamknęli fabrykę mebli w naszym miasteczku.

– Zosiu, to nie takie proste – wymamrotałem, ale ona nie spuszczała ze mnie wzroku. Czułem się nagi pod jej spojrzeniem. Nie mogłem jej powiedzieć, że to ja nie zgodziłem się sprzedać starego domu po rodzicach na wsi pod Łowiczem. Nie mogłem przyznać się do tego, że z dumy odrzuciłem pomoc od mojego brata z Gdańska. Nie potrafiłem wyjaśnić, jak bardzo boli mnie to, że po czterdziestu latach pracy w cukrowni zostałem z niczym.

Agnieszka wyszła z łazienki z czerwonymi oczami. – Tato, dzwonili z banku. Mamy czas do piątku na spłatę raty, inaczej zablokują nam konto – powiedziała drżącym głosem. Spojrzała na mnie z nadzieją, jakby oczekiwała cudu. – Tomek idzie jutro do sąsiada, może znajdzie się coś na budowie. Ja pójdę zapytać w piekarni o pracę na weekendy.

Serce waliło mi jak młotem. Wiedziałem, że mam wyjście – mogłem sprzedać działkę po ojcu w Sierakowie. Ale nie mogłem się na to zdobyć. To była ostatnia rzecz, która łączyła mnie z dzieciństwem i ojcem, który zginął w powstaniu warszawskim broniąc tej ziemi.

Tej nocy nie zmrużyłem oka. Słyszałem przez cienką ścianę szept Agnieszki i Tomka.
– Nie dam już rady – mówiła Agnieszka przez łzy. – Tata nas kocha, ale jego upór nas niszczy. Może lepiej byłoby sprzedać tę ziemię i zacząć od nowa?
Tomek milczał długo. Wiedziałem, że czuje się bezsilny i upokorzony.

Następnego dnia poszedłem do sklepu spożywczego na rogu, gdzie spotykali się starzy znajomi: pan Marian, który kiedyś był dyrektorem szkoły, teraz ledwo wiąże koniec z końcem; pani Halina, której dzieci wyjechały do Anglii i przysyłają jej pieniądze; oraz pan Stefan – emerytowany kolejarz narzekający na wszystko.

– Co słychać, Władek? – zapytał Marian.
– Nic nowego. Dzieci bez pracy, rachunki rosną…
Halina westchnęła ciężko: – Ja bym na twoim miejscu sprzedała wszystko i pojechała do syna do Londynu. Co tu jeszcze trzyma?
Pokręciłem głową: – Nie mogę. Tu są moje korzenie.
Stefan prychnął: – Korzenie? A co ci po korzeniach, jak wnuczka chodzi głodna do szkoły?

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień. Kiedy wróciłem do domu, Zosia czekała na mnie na schodach.
– Dziadku, mogę cię o coś zapytać?
– Oczywiście, kochanie.
– Dlaczego nie chcesz sprzedać tej ziemi? Mama mówi, że wtedy kupilibyśmy nowe mieszkanie i wszyscy bylibyśmy szczęśliwi.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem.
– Zosiu… czasem dorośli popełniają błędy myśląc, że chronią rodzinę. Myślałem, że zachowuję coś ważnego dla was… ale może się myliłem.

Wieczorem Agnieszka przyniosła mi herbatę.
– Tato… Proszę cię… Rozumiem cię, ale tak dalej nie możemy żyć. Zosia cierpi. My wszyscy cierpimy. Daj nam szansę zacząć od nowa.
Patrzyłem na moją córkę – dorosłą kobietę walczącą jak lwica o rodzinę – i poczułem się mały wobec jej siły.

Następnego dnia poszedłem do notariusza i rozpocząłem procedurę sprzedaży ziemi. Kiedy powiedziałem o tym rodzinie, Agnieszka rzuciła mi się w ramiona ze łzami w oczach, Tomek pierwszy raz od miesięcy uścisnął mi dłoń mocno i szczerze, a Zosia narysowała obrazek: wszyscy razem pod wielkim słońcem.

Ale spokój nie trwał długo. Pieniądze ze sprzedaży szybko topniały – długi były większe niż sądziliśmy, a Tomek nadal nie mógł znaleźć stałej pracy. Zaczęły się nowe kłótnie:
– Po co sprzedałeś tę ziemię? Teraz nie mamy nic! – krzyczał Tomek pewnej nocy po powrocie z baru.
Agnieszka płakała: – Tata zrobił to dla nas! Nie widzisz ile go to kosztowało?
Siedziałem w kącie pokoju czując się obcy we własnym domu.

Zosia podeszła do mnie cicho:
– Dziadku… jesteś smutny?
– Jestem… Ale przynajmniej wiem, że zrobiłem wszystko co mogłem dla was.

Dni mijały powoli. Zrozumiałem wtedy jedno: pieniądze nie rozwiązują wszystkich problemów – ale miłość i gotowość do poświęceń znaczą więcej niż myślałem.

Czasem pytam sam siebie: Czy powinienem był ustąpić wcześniej? Czy bylibyśmy szczęśliwsi, gdybym nie był tak uparty? Jak myślicie – jak daleko można się posunąć dla rodziny i gdzie przebiega granica między dumą a miłością?