Gdy teściowa dyktuje Wigilię: Dlaczego odmówiłam robienia karpia

– Iwona, nie zapomnij, że karpia trzeba moczyć całą noc! – głos Heleny, mojej teściowej, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stała przy drzwiach, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. – W zeszłym roku był za słony. W tym roku nie możemy sobie pozwolić na wpadkę.

Zacisnęłam zęby. Czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Przecież to tylko karp, zwykła ryba, a ona robiła z tego sprawę życia i śmierci. Mój mąż, Tomek, siedział w salonie i udawał, że nie słyszy tej wymiany zdań. Dzieci bawiły się przy choince, nieświadome napięcia unoszącego się w powietrzu.

– Heleno, rozumiem, że chcesz, żeby wszystko było idealnie, ale może w tym roku ktoś inny przygotuje karpia? – zaproponowałam ostrożnie.

– Kto niby? Ty jesteś żoną mojego syna! To twoja rola – odpowiedziała bez cienia wahania.

Wiedziałam, że nie wygram tej rozmowy. Helena zawsze miała ostatnie słowo. Od kiedy wyszłam za Tomka, czułam się jak aktorka na scenie, która musi grać według cudzego scenariusza. Każde święta wyglądały tak samo: ona dyktowała menu, rozdzielała zadania i krytykowała wszystko, co nie było zrobione po jej myśli.

W zeszłym roku przesoliłam karpia. To był przypadek – dzieci płakały, telefon dzwonił bez przerwy, a ja w pośpiechu wsypałam za dużo soli. Helena nie pozwoliła mi o tym zapomnieć. Przez cały rok przy każdej okazji wspominała o „tej słonej rybie”, jakby to był największy grzech mojego życia.

Tym razem postanowiłam postawić granicę.

– Nie zrobię karpia w tym roku – powiedziałam stanowczo.

Helena spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Co ty mówisz?

– Nie zrobię karpia. Możesz go przygotować sama albo poprosić kogoś innego.

Zapadła cisza. Nawet dzieci przestały się śmiać. Tomek podniósł wzrok znad gazety.

– Iwona… – zaczął niepewnie.

– Nie, Tomek. Mam dość. Każde święta to dla mnie stres i upokorzenie. Nie chcę już więcej płakać przez karpia – głos mi zadrżał.

Helena odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi do jej pokoju. Przez chwilę stałam nieruchomo, czując ulgę i strach jednocześnie.

Wieczorem atmosfera była napięta jak struna. Dzieci pytały szeptem, czy babcia się obraziła. Tomek próbował mnie pocieszyć:

– Może po prostu jej odpuść? Wiesz jaka jest mama…

– Wiem aż za dobrze – odpowiedziałam gorzko.

Następnego dnia Helena nie odezwała się do mnie ani słowem. Przy stole śniadaniowym panowała cisza. Czułam na sobie jej wzrok pełen zawodu i pretensji. Próbowałam zająć się dziećmi, ale myśli krążyły wokół tej jednej decyzji.

Po południu zadzwoniła moja mama.

– Iwonko, wszystko w porządku? Słyszałam od Tomka, że coś się stało…

– Mamo, mam dość tych świąt. Zawsze muszę być idealna, a i tak nigdy nie jestem wystarczająco dobra dla Heleny.

– Kochanie, nie musisz nikomu nic udowadniać. Zrób to po swojemu.

Łatwo powiedzieć…

Wieczorem Helena weszła do kuchni z notesem pełnym przepisów.

– Skoro nie chcesz robić karpia, to przynajmniej pomożesz mi przy pierogach – oznajmiła chłodno.

– Pomogę – odpowiedziałam cicho.

Lepiłyśmy pierogi w milczeniu. Czułam jej wzrok na swoich dłoniach, jakby sprawdzała każdy mój ruch. W końcu nie wytrzymałam:

– Dlaczego to wszystko jest takie ważne? Przecież to tylko jedzenie…

Helena spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Bo kiedyś to ja byłam tą młodą żoną, która musiała udowodnić teściowej, że potrafi wszystko zrobić najlepiej. I nigdy mi się nie udało…

Zatkało mnie. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie surową matronę, ale kobietę taką jak ja – zmęczoną oczekiwaniami innych.

– Może czas przerwać ten łańcuch? – zapytałam cicho.

Helena otarła łzę i skinęła głową.

Wigilia była inna niż zwykle. Karpia zrobiła Helena sama – był idealny, jak zawsze. Ja zajęłam się barszczem i uszkami z dziećmi. Przy stole nikt nie wspomniał o zeszłorocznej porażce ani o tegorocznej odmowie. Było spokojniej, cieplej… bardziej rodzinnie.

Po kolacji Helena podeszła do mnie i ścisnęła moją dłoń.

– Dziękuję ci – szepnęła.

Nie wiem, czy to koniec naszych rodzinnych napięć. Może za rok znów wybuchnie jakaś burza? Ale wiem jedno: czasem trzeba powiedzieć „nie”, żeby odzyskać siebie.

Czy naprawdę musimy powtarzać błędy naszych matek i babć? A może wystarczy odważyć się na szczerość i zacząć nowe tradycje?