Teta i bratranek w moim domu: Ostrzeżenie, które zmieniło wszystko

– Anka, musisz być ostrożna. Nie wiesz wszystkiego o cioci Halinie – głos mojej siostry, Magdy, drżał w słuchawce. Stałam przy oknie, patrząc na rozmyte światła miasta za zasłoną deszczu. W moim pokoju pachniało wilgocią i starymi książkami.

– Co masz na myśli? – zapytałam, choć już czułam, jak serce zaczyna mi walić. Mama od kilku dni była dziwnie spięta, a tata unikał rozmów o przyszłości. Wiedziałam tylko tyle, że ciocia Halina z Arturem mają się do nas wprowadzić „na jakiś czas”.

– Po prostu… uważaj na nią. I na Artura też. Nie wszystko jest takie, jak się wydaje – Magda urwała, jakby ktoś wszedł do jej pokoju. – Muszę kończyć. Zadzwoń, jak coś się wydarzy.

Zostałam sama z szumem deszczu i niepokojem, który rozlewał się po moim ciele jak zimna woda. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, próbując zrozumieć, czego powinnam się bać.

Następnego dnia po szkole wróciłam do domu i zobaczyłam w przedpokoju dwie obce walizki. Z kuchni dochodziły podniesione głosy.

– Halina, to nie jest takie proste! – krzyczała mama. – Nie możesz po prostu przyjechać i oczekiwać, że wszystko będzie jak dawniej!

– A co mam zrobić? Gdzie mam pójść? – głos cioci był ostry jak szkło. – To twoja rodzina!

Weszłam cicho do kuchni. Artur siedział przy stole, patrząc w blat. Był ode mnie starszy o dwa lata, ale wyglądał na kogoś, kto widział więcej niż powinien.

– Cześć – rzuciłam niepewnie.

Podniósł wzrok. Jego oczy były podkrążone, a dłonie nerwowo bawiły się łyżeczką.

– Cześć, Anka – odpowiedział cicho.

Mama spojrzała na mnie z wymuszonym uśmiechem.

– Pomóż cioci z bagażami, dobrze?

Zabrałam walizki do pokoju gościnnego. W powietrzu wisiało napięcie tak gęste, że można je było kroić nożem.

Wieczorem usłyszałam płacz mamy za ścianą. Tata wrócił późno i długo rozmawiali szeptem. Nie spałam prawie całą noc.

Następne dni były pełne niezręczności. Ciocia Halina była wiecznie niezadowolona: narzekała na jedzenie, na hałas z ulicy, na to, że nie ma własnej łazienki. Artur zamykał się w swoim pokoju i słuchał muzyki tak głośno, że drżały ściany.

Pewnego popołudnia wróciłam wcześniej ze szkoły i usłyszałam kłótnię w salonie.

– To twoja wina! – wrzeszczała ciocia Halina do mamy. – Gdybyś wtedy nie powiedziała tego wszystkiego ojcu…

– Przestań! – mama była bliska płaczu. – To nie ja rozbiłam twoje małżeństwo!

Stanęłam w drzwiach jak sparaliżowana. Nagle wszystko zaczęło mieć sens: ciocia Halina rozwiodła się przez coś, co wydarzyło się wiele lat temu między nią a moją mamą.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Arturem.

– Słyszałeś ich? – zapytałam cicho.

Wzruszył ramionami.

– Słyszę ich codziennie od dziecka. Przyzwyczaisz się.

Spojrzałam na niego ze współczuciem. Był zamknięty w sobie, ale czułam, że pod tą skorupą kryje się mnóstwo bólu.

Z czasem atmosfera w domu stawała się coraz bardziej duszna. Mama chodziła przygaszona, tata coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Ja zaczęłam unikać powrotów do domu.

Pewnego dnia znalazłam Artura na klatce schodowej. Palił papierosa i patrzył przez okno na szare podwórko.

– Chcesz? – zapytał, podsuwając mi paczkę.

Pokręciłam głową.

– Dlaczego twoja mama tak nienawidzi mojej? – wypaliłam nagle.

Artur zaciągnął się dymem i długo milczał.

– Bo kiedyś były sobie bardzo bliskie. A potem… coś się stało. Coś, czego nikt nie chce mi powiedzieć do końca.

Usiedliśmy razem na schodach. Po raz pierwszy poczułam, że jesteśmy po tej samej stronie barykady – dzieci dorosłych ludzi, którzy nie potrafią sobie wybaczyć.

Z czasem zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Chodziliśmy na długie spacery po parku Skaryszewskim, rozmawialiśmy o muzyce i marzeniach o ucieczce z tego dusznego mieszkania.

Jednak pewnego wieczoru wszystko się zmieniło. Wróciłam do domu i zobaczyłam mamę płaczącą przy stole z listem w ręku.

– Co się stało? – zapytałam przerażona.

Mama podała mi list bez słowa. Był od cioci Haliny. Pisała w nim, że nie może już tu dłużej zostać, że czuje się zdradzona przez własną siostrę i że zabiera Artura do ojca na Śląsk.

Wbiegłam do pokoju Artura – był już spakowany.

– Muszę jechać – powiedział cicho. – Moja mama nie wytrzyma tu ani dnia dłużej.

Objęliśmy się mocno. Poczułam łzy na policzku.

– Będziesz pisać? – zapytałam drżącym głosem.

Uśmiechnął się smutno.

– Może kiedyś wrócimy…

Gdy wyszli z domu, poczułam ulgę pomieszaną z żalem. W naszym mieszkaniu znów zrobiło się cicho, ale ta cisza była inna – pełna niewypowiedzianych słów i żalu za tym, co mogło być inaczej.

Dziś często myślę o tamtym czasie. O tym, jak łatwo można zranić najbliższych i jak trudno potem odbudować zaufanie. Czy dom to tylko miejsce? Czy raczej ludzie, którzy potrafią sobie wybaczyć?

Czasem pytam siebie: czy gdybym wtedy wiedziała więcej, mogłabym coś zmienić? A wy… czy potrafilibyście wybaczyć rodzinie największą zdradę?