Ostatni pieróg babci Ireny: opowieść o zapomnieniu, miłości i samotności
– Nie pamiętam już, czy do farszu dawałam więcej pieprzu, czy soli… – mruknęła babcia Irena, patrząc pustym wzrokiem na miskę z ziemniakami. Jej dłonie drżały, kiedy próbowała rozgnieść je widelcem. Siedziałam naprzeciwko niej przy starym kuchennym stole, na którym od lat leżała ta sama cerata w niebieskie kwiaty. W powietrzu unosił się zapach gotujących się ziemniaków i cebuli, ale coś w tej chwili było inne – jakby czas zatrzymał się na moment, a my obie utknęłyśmy w tej kuchni na zawsze.
– Babciu, zawsze dawałaś więcej pieprzu. Mówiłaś, że pierogi muszą mieć charakter – próbowałam ją rozbawić, ale jej twarz pozostała nieruchoma. Przez chwilę patrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem, jakby próbowała sobie przypomnieć, kim jestem.
– A ty… ty jesteś… – zaczęła niepewnie.
– To ja, Ania. Twoja wnuczka – odpowiedziałam cicho, czując, jak ściska mnie w gardle.
Babcia Irena miała dziewięćdziesiąt cztery lata. Mieszkała sama na skraju zapomnianej wsi pod Poznaniem. Jej dom był ostatnim na końcu polnej drogi, gdzie latem pachniało lipą i świeżo skoszoną trawą, a zimą wiatr hulał po pustych polach. Kiedyś była duszą tej wsi – piekła chleb dla sąsiadów, leczyła dzieci ziołami i opowiadała historie przy ognisku. Teraz większość ludzi już nie żyła albo wyjechała do miasta. Zostały tylko wspomnienia i ona – coraz bardziej zagubiona we własnym świecie.
Ostatnio coraz częściej zapominała. Zdarzało się, że nie poznawała mnie ani mamy. Czasem budziła się w środku nocy i dzwoniła do nas z pytaniem, gdzie jest jej mąż – dziadek Władek, który odszedł dwadzieścia lat temu. Mama mówiła, że to starość, że trzeba być cierpliwym. Ale ja widziałam w oczach babci coś więcej niż tylko zagubienie – widziałam strach przed samotnością i zapomnieniem.
Tego dnia postanowiłam upiec z nią pierogi – jej słynne pierogi z ziemniakami i twarogiem, które zawsze robiły furorę na rodzinnych spotkaniach. Chciałam zatrzymać ten moment na zawsze, zanim babcia odejdzie całkiem w swój świat.
– Aniu… a gdzie jest twój tata? – zapytała nagle babcia, wyrywając mnie z zamyślenia.
Zamarłam. Tata odszedł od nas pięć lat temu. Babcia nigdy nie pogodziła się z jego śmiercią.
– Babciu… Tata już nie żyje. Pamiętasz?
Spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina.
– Nie mów tak. On zaraz wróci z pola… zawsze wracał przed zmrokiem.
Nie miałam siły jej poprawiać. Po prostu siedziałyśmy w ciszy, a ja patrzyłam, jak babcia powoli lepi pierogi. Jej ruchy były mechaniczne, ale wciąż precyzyjne – palce pamiętały to, czego umysł już nie potrafił odtworzyć.
Nagle usłyszałyśmy pukanie do drzwi. To była sąsiadka, pani Zofia.
– Dzień dobry, pani Ireno! Przyniosłam trochę mleka od krowy – powiedziała głośno, jakby babcia była głucha.
Babcia uśmiechnęła się niepewnie.
– Dziękuję… A pani to kto?
Pani Zofia spojrzała na mnie ze smutkiem i zostawiła mleko na progu.
Kiedy zostałyśmy same, babcia zaczęła płakać cicho. Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
– Babciu… jestem tutaj. Nie jesteś sama.
– Ale ja już nic nie pamiętam… Wszystko mi się miesza…
– To nic. Ja będę pamiętać za ciebie – wyszeptałam.
Przez chwilę siedziałyśmy tak w milczeniu. Potem babcia nagle się ożywiła.
– Aniu! Musimy zrobić jeszcze jeden pieróg! Taki specjalny… dla twojego dziadka. On zawsze mówił, że najlepszy zostawia się na koniec.
Zrobiłyśmy więc ostatniego pieroga. Babcia uformowała go powoli, z namaszczeniem, jakby to był najważniejszy pieróg w jej życiu. Położyła go osobno na talerzu i przykryła ściereczką.
– Ten jest dla Władka – powiedziała cicho.
Wieczorem usiadłyśmy przy stole. Babcia jadła powoli, z zamkniętymi oczami, jakby próbowała przywołać smaki dzieciństwa. Ja patrzyłam na nią i czułam narastający żal – za wszystkie niewypowiedziane słowa, za te chwile, kiedy byłam zbyt zajęta własnym życiem, żeby ją odwiedzić.
Po kolacji babcia zasnęła w fotelu przy oknie. Patrzyłam na jej pomarszczoną twarz i zastanawiałam się, ile jeszcze wspomnień uda mi się uratować przed zapomnieniem. Czy kiedyś sama będę tak siedzieć w pustym domu i czekać na kogoś, kto już nigdy nie wróci?
Czasem myślę: czy miłość wystarczy, żeby pokonać samotność? Czy pamięć o bliskich naprawdę może przetrwać wszystko? Może właśnie po to są te ostatnie pierogi – żebyśmy nigdy nie zapomnieli o tych, których kochaliśmy najbardziej.