Gdy rodzina puka do drzwi: Opowieść o niepodzielnym spadku

— Dzwonił brat. Chcą w sobotę przyjechać z Pauliną. Musimy porozmawiać.

Wszedłem do pokoju, gdzie Agnieszka oglądała serial, i powiedziałem to najspokojniej, jak potrafiłem. W środku jednak czułem, jakby ktoś ścisnął mi serce. Wiedziałem, o czym będzie ta rozmowa. Wiedziałem, że nie chodzi o zwykłe odwiedziny.

— Świetnie! Wiesz, że zawsze lubię gości — uśmiechnęła się Agnieszka, nie odrywając wzroku od ekranu.

— Tylko dodał, że rozmowa będzie poważna — dodałem cicho.

Agnieszka spojrzała na mnie uważnie. Znała mnie na tyle dobrze, żeby wyczuć napięcie w moim głosie.

— Marek, co się dzieje? — zapytała, ściszając telewizor.

Usiadłem obok niej. Przez chwilę milczałem, próbując zebrać myśli.

— Chodzi o dom po rodzicach. O ten stary dom w Zawadach. Brat chce go sprzedać. Paulina podobno znalazła już kupca. A ja… Ja nie wiem, co robić.

Agnieszka westchnęła ciężko.

— Przecież zawsze mówiłeś, że ten dom to twoje dzieciństwo. Że nie wyobrażasz sobie, żeby ktoś obcy tam mieszkał.

Pokiwałem głową. Wspomnienia wróciły jak fala: zapach świeżo pieczonego chleba mamy, śmiech taty w ogrodzie, letnie burze pod dachem z blachy. Ten dom był wszystkim, co zostało mi po rodzicach.

Ale był też problem: miałem jeszcze dwoje rodzeństwa. Mój brat Piotr i siostra Magda. Każde z nas miało inne życie, inne potrzeby. Magda mieszkała w Warszawie i ledwo wiązała koniec z końcem po rozwodzie. Piotr z Pauliną mieli trójkę dzieci i kredyt na mieszkanie w bloku. Ja z Agnieszką i naszym synem Tomkiem mieszkaliśmy w Poznaniu, ale zawsze marzyłem, żeby kiedyś wrócić do Zawad.

W sobotę rano nie mogłem usiedzieć w miejscu. Agnieszka krzątała się po kuchni, a ja co chwilę wyglądałem przez okno. O jedenastej podjechał srebrny passat Piotra. Wysiedli razem z Pauliną, oboje spięci i poważni.

— Cześć Marek — powiedział Piotr i uścisnął mnie mocno. — Musimy pogadać.

Usiedliśmy wszyscy przy stole. Paulina zaczęła pierwsza:

— Marek, wiemy, że to trudny temat, ale musimy podjąć decyzję. Dom stoi pusty już dwa lata. Pojawił się kupiec, który daje dobrą cenę. My z Piotrem potrzebujemy tych pieniędzy…

Spojrzałem na Magdę, która właśnie weszła do pokoju z kubkiem kawy. Była blada i zmęczona.

— Ja też nie dam rady utrzymać domu — powiedziała cicho. — Ale nie chcę go sprzedawać komuś obcemu…

Wszyscy spojrzeli na mnie. Czułem ich wzrok na sobie jak ciężar.

— A ty? — zapytał Piotr.

Zacisnąłem pięści pod stołem.

— Chciałbym tam kiedyś zamieszkać — powiedziałem w końcu. — Ale teraz nie mam pieniędzy, żeby was spłacić…

Zapadła cisza. Paulina przewróciła oczami.

— Marek, my nie możemy czekać latami! Dzieci rosną, rachunki trzeba płacić…

Piotr spojrzał na mnie z wyrzutem:

— Zawsze byłeś marzycielem. Ale życie to nie bajka.

Poczułem ukłucie złości.

— A może dla was wszystko jest tylko kwestią pieniędzy? — rzuciłem ostro.

Magda zaczęła płakać.

— Przestańcie! To nasz dom! Dom mamy i taty!

Agnieszka próbowała załagodzić sytuację:

— Może znajdziemy jakieś rozwiązanie? Może wynajmiemy dom komuś znajomemu? Albo spróbujemy go utrzymać wspólnie?

Paulina pokręciła głową:

— Nie chcę mieć już z tym nic wspólnego. Albo sprzedajemy teraz i dzielimy pieniądze na troje, albo zostawiamy wszystko Markowi i on nas spłaca.

Piotr milczał przez chwilę.

— Marek… Jeśli naprawdę chcesz ten dom, musisz nam zapłacić naszą część w ciągu pół roku. Inaczej sprzedajemy.

Wiedziałem, że to niemożliwe. Nie miałem takich pieniędzy. Próbowałem jeszcze rozmawiać z Magdą wieczorem, kiedy wszyscy już poszli spać.

— Magda… Może moglibyśmy jakoś się dogadać? Może ja bym ci spłacał twoją część przez kilka lat?

Popatrzyła na mnie smutno.

— Marek… Ja naprawdę potrzebuję tych pieniędzy teraz. Muszę zapłacić za mieszkanie…

Całą noc nie spałem. W głowie kłębiły mi się myśli: czy mam prawo zatrzymać dom tylko dla siebie? Czy powinienem poświęcić marzenia dla dobra rodzeństwa? Czy dom bez rodziny ma jeszcze jakąkolwiek wartość?

Następnego dnia rano podjąłem decyzję. Zadzwoniłem do Piotra:

— Sprzedajcie dom — powiedziałem cicho. — Nie dam rady was spłacić.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Dziękuję — powiedział tylko Piotr i rozłączył się.

Kiedy kilka miesięcy później przejeżdżałem przez Zawady i zobaczyłem obcą rodzinę w naszym ogrodzie, poczułem łzy w oczach. To już nie był mój dom. To już nie była moja historia.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę podzielić rodzinne wspomnienia na trzy części? Czy pieniądze są warte utraty tego wszystkiego, co budowaliśmy razem przez lata? Może dom to tylko ściany i dach… Ale czy serca też można sprzedać?