Poszedł po kotlety, a znalazł miłość: Historia Danuty Kowalskiej

— Pani Danusiu, a te kotlety to jeszcze ciepłe? — zapytał pan Marian, patrząc na mnie spod krzaczastych brwi. W jego głosie było coś więcej niż zwykła ciekawość. Może tęsknota? Może zmęczenie? Albo po prostu głód, który znałam aż za dobrze — nie tylko ten fizyczny, ale i ten drugi, głębszy, co ściska serce.

Stałam za ladą już piętnasty rok. Sklep na obrzeżach Lublina był moim drugim domem. Znałam tu każdego: panią Zofię, która zawsze prosiła o dodatkową porcję kaszy gryczanej; pana Stefana, co narzekał na ceny, ale nigdy nie żałował na faszerowaną paprykę; młodego Piotrka, który przychodził po bułki dla babci. Wiedziałam, komu zostawić ostatni kawałek sernika, a komu dołożyć surówki „na ludzką miarę”.

Ale tego dnia wszystko było inne. Może przez pogodę — szaro, mokro, listopadowo. Może przez to, że od rana bolała mnie głowa i nie mogłam się skupić. A może przez to, że w domu czekała na mnie cisza. Mąż odszedł dwa lata temu. Córka wyjechała do Warszawy i dzwoniła coraz rzadziej. Zostałam sama z pustymi ścianami i wspomnieniami.

Pan Marian pojawił się w sklepie pierwszy raz jakieś pół roku temu. Zawsze schludny, z lekko przyprószonymi siwizną włosami, z tym swoim spokojnym uśmiechem. Nigdy się nie spieszył. Zawsze pytał o coś więcej niż tylko o towar: „Jak się pani dziś czuje?”, „Czy wnuki odwiedziły?”.

Tego dnia przyszedł później niż zwykle. Było już po siedemnastej, sklep powoli pustoszał. — Pani Danusiu, dziś poproszę dwa kotlety i trochę buraczków. I może jeszcze kawałek tego sernika, jeśli został? — zapytał cicho.

— Dla pana zawsze się znajdzie — odpowiedziałam z uśmiechem, choć w środku czułam dziwny niepokój.

— Wie pani… — zawahał się, patrząc na mnie uważnie — …dziś mija rok, odkąd zostałem wdowcem.

Zamarłam na chwilę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Widziałam w jego oczach ból i samotność tak podobną do mojej.

— Przykro mi… — wyszeptałam.

— Życie toczy się dalej — westchnął ciężko. — Ale czasem człowiek potrzebuje po prostu porozmawiać. Albo zjeść coś domowego.

Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam nagłą potrzebę powiedzenia mu prawdy o sobie — o tym, jak bardzo brakuje mi bliskości, rozmowy, zwykłego „dzień dobry” wypowiedzianego z troską.

— Wie pan… Ja też jestem sama. Mąż odszedł do innej kobiety. Córka… — urwałam, bo głos mi zadrżał.

Pan Marian skinął głową ze zrozumieniem.

— To może… — zaczął nieśmiało — …zjemy dziś te kotlety razem? Mam niedaleko mieszkanie. Nie chcę być nachalny…

Zaskoczył mnie. Serce zaczęło bić szybciej. Przez chwilę walczyłam ze sobą — przecież nie wypada! Co ludzie powiedzą? Ale potem pomyślałam: a co mi zostało? Samotność?

— Dobrze — odpowiedziałam cicho. — Tylko muszę zamknąć sklep.

Wieczorem siedzieliśmy przy małym stole w jego kuchni. Kotlety smakowały jak nigdy dotąd. Rozmawialiśmy o wszystkim: o dawnych czasach, o dzieciach, o tym, jak trudno jest zaczynać od nowa po pięćdziesiątce.

— Wie pani… Danusiu… — poprawił się szybko — …nie sądziłem, że jeszcze kiedyś poczuję coś takiego. Że można się śmiać z byle czego i czuć się potrzebnym.

Popatrzyłam na niego i zobaczyłam w jego oczach odbicie własnych uczuć. Strach mieszał się z nadzieją.

Następnego dnia w sklepie wszystko wydawało się inne. Klienci patrzyli na mnie z ciekawością — może zauważyli zmianę w moim spojrzeniu? Może wyczuły ją nawet koleżanki z pracy?

— Danusia, ty dziś jakaś promienna! — zażartowała Basia z działu nabiałowego.

Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam do pracy. Ale myśli krążyły wokół Mariana.

Wieczorami zaczęliśmy spotykać się częściej. Razem gotowaliśmy, oglądaliśmy stare filmy, wspominaliśmy młodość. Czułam się znów żywa.

Ale życie nie jest bajką. Córka zadzwoniła pewnego dnia i usłyszała w moim głosie radość.

— Mamo, ty chyba kogoś poznałaś? — zapytała podejrzliwie.

— Tak… To Marian. Jest wdowcem…

— Mamo! Ty chyba żartujesz! Po tylu latach?! Co ludzie powiedzą?

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

— A co ja mam zrobić? Siedzieć sama do końca życia? — zapytałam bezsilnie.

— Mamo, pomyśl o rodzinie…

Rodzina… Ale czy rodzina pamiętała o mnie wtedy, gdy płakałam nocami w pustym mieszkaniu?

Marian też miał swoje demony. Jego syn nie mógł pogodzić się z tym, że ojciec „zdradza pamięć matki”.

— Tato, jak możesz?! Mama nie żyje nawet dwa lata!

Marian milczał długo po tej rozmowie.

— Może to błąd… Może powinniśmy dać sobie spokój? — powiedział pewnego wieczoru.

Patrzyliśmy na siebie długo w ciszy.

— Marianie… Ja już nie chcę być sama — wyszeptałam.

On tylko skinął głową i ujął moją dłoń.

Z czasem rodzina pogodziła się z naszym wyborem. Córka przyjechała na obiad i zobaczyła nas razem przy stole — śmiejących się, szczęśliwych jak dzieci.

— Mamo… Przepraszam — powiedziała cicho.

Syn Mariana też przyszedł kiedyś do sklepu po kotlety. Spojrzał mi w oczy i tylko skinął głową na powitanie.

Dziś wiem jedno: życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy wydaje się już wszystko stracone. Wystarczy otworzyć serce i dać sobie szansę na szczęście.

Czasem myślę: ile jeszcze takich historii dzieje się wokół nas? Ilu ludzi boi się zrobić pierwszy krok przez strach przed opinią innych? Czy naprawdę warto rezygnować z miłości tylko dlatego, że ktoś może nas ocenić?