Ojciec kazał mi płacić czynsz za własny pokój – teraz oczekuje, że będę go utrzymywać
– Znowu się spóźniłaś, Anka. – Ojciec siedział przy kuchennym stole, stukając palcami o blat. – Wiesz, która jest godzina?
Zamknęłam drzwi za sobą, czując, jak zimny listopadowy wiatr wdziera się do przedpokoju. Miałam ochotę rzucić torbę na podłogę i po prostu wyjść z tego domu, ale wiedziałam, że nie mam gdzie pójść. Miałam osiemnaście lat i od kilku miesięcy płaciłam ojcu czynsz za własny pokój. Czułam się jak lokatorka we własnym domu.
– Pracowałam dłużej, bo szef kazał mi zostać na zamknięcie – odpowiedziałam cicho, zdejmując buty.
Ojciec spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi. – To nie moja sprawa. Masz zapłacić do końca tygodnia. Wiesz, że rachunki same się nie opłacą.
Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. To był moment, w którym coś we mnie pękło. Zawsze byłam tą grzeczną córką, która pomagała w domu, sprzątała, gotowała obiady, kiedy mama odeszła. Ale od kiedy skończyłam osiemnaście lat, ojciec zaczął traktować mnie jak współlokatorkę. Każdego miesiąca musiałam oddawać mu połowę swojej wypłaty z pracy w sklepie spożywczym.
Czasem zastanawiałam się, czy to normalne. Koleżanki z klasy opowiadały o rodzicach, którzy kupowali im ubrania, dawali kieszonkowe, wspierali na studiach. Ja musiałam płacić za prąd, wodę i nawet za miejsce przy stole. „Tak jest sprawiedliwie” – powtarzał ojciec. „Jesteś dorosła, musisz nauczyć się życia”.
Przez lata próbowałam zrozumieć jego motywacje. Może bał się biedy? Może chciał mnie zahartować? Ale im dłużej to trwało, tym bardziej czułam się obca w swoim własnym domu.
Po maturze nie poszłam na studia. Nie było mnie stać. Pracowałam na kasie w Biedronce, potem sprzątałam biura nocami. Każdą złotówkę musiałam rozliczyć przed ojcem. Kiedy raz spóźniłam się z czynszem o dwa dni, wyrzucił moje rzeczy na korytarz.
– To nie hotel – powiedział wtedy zimno.
Przez kilka dni spałam u koleżanki, ale wróciłam. Nie miałam dokąd pójść. Mama zostawiła nas dawno temu i nie utrzymywała kontaktu. Ojciec był jedyną rodziną, jaką miałam.
Lata mijały. Praca, dom, praca, dom. Czasem wydawało mi się, że życie przecieka mi przez palce. Patrzyłam na ludzi w tramwaju – śmiali się, rozmawiali przez telefon z mamą albo planowali wakacje nad morzem. Ja liczyłam grosze i zastanawiałam się, czy wystarczy mi na czynsz dla ojca i bilet miesięczny.
Wszystko zmieniło się pewnej zimy. Ojciec zachorował – udar. Trafił do szpitala na kilka tygodni. Po raz pierwszy zobaczyłam go słabego i bezradnego. Leżał na łóżku szpitalnym, patrzył w sufit i nie odzywał się do mnie przez kilka dni.
– Anka… – wyszeptał w końcu któregoś wieczoru. – Pomóż mi…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez tyle lat byłam dla niego tylko źródłem pieniędzy. Teraz miałam być jego opiekunką?
Wrócił do domu na wiosnę. Był cieniem samego siebie – schudł, mówił niewyraźnie, nie mógł sam chodzić do łazienki. Musiałam brać wolne w pracy, żeby go myć i karmić.
– Przepraszam… – powiedział pewnego dnia cicho, kiedy podawałam mu herbatę.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Za co?
– Za wszystko… Za to… że cię tak traktowałem…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: zimne wieczory w pustym pokoju, liczenie pieniędzy na czynsz, strach przed kolejnym miesiącem.
Przez kolejne tygodnie próbowałam pogodzić się z nową sytuacją. Ojciec coraz częściej prosił mnie o pomoc: „Anka, podaj mi wodę”, „Anka, pomóż mi wstać”. Czułam się rozdarta między współczuciem a gniewem.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Basia.
– Aniu, słyszałam o twoim tacie… Jak sobie radzisz?
– Jakoś… – odpowiedziałam wymijająco.
– Wiesz… Twój ojciec zawsze był uparty. Ale kocha cię po swojemu.
Zacisnęłam usta. Czy to była miłość? Czy miłość polega na tym, żeby żądać pieniędzy od własnego dziecka?
Wieczorem usiadłam przy łóżku ojca.
– Tato… Dlaczego tak było? Dlaczego musiałam płacić za swój pokój?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Bałem się… że nie damy rady… Po śmierci mamy wszystko było na mojej głowie… Chciałem cię nauczyć samodzielności… Ale chyba przesadziłem…
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Myślisz, że to było sprawiedliwe?
Milczał długo.
– Nie wiem… Chciałem dobrze… Ale chyba nie umiałem inaczej…
Przez kolejne dni coraz częściej myślałam o tym, czym jest rodzina. Czy powinnam wybaczyć ojcu? Czy powinnam poświęcić swoje życie dla niego tylko dlatego, że jest moim ojcem?
Znajomi pytali:
– Po co się nim zajmujesz? Oddaj go do domu opieki!
Ale ja nie potrafiłam tego zrobić. Mimo bólu i żalu czułam odpowiedzialność. Może to polska mentalność? Może wychowanie?
Czasem siadałam wieczorem przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się: czy gdybym miała własną rodzinę, dzieci, męża – czy byłabym szczęśliwsza? Czy potrafiłabym być inną matką niż mój ojciec był ojcem?
Ojciec odszedł cicho pewnej jesiennej nocy. Siedziałam przy jego łóżku do rana. Trzymałam go za rękę i czułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.
Dziś mieszkam sama w tym samym mieszkaniu. Czasem słyszę jego głos w pustych ścianach: „Anka, zapłać czynsz”…
Czy potrafiłam mu wybaczyć? Czy rodzina to tylko obowiązek? A może coś więcej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?