Między tęsknotą a niechęcią: Wakacyjny sprawdzian u teściowej w Częstochowie

– No i po co wy tu przyjechaliście? – usłyszałam już w progu, zanim zdążyłam zdjąć buty. Głos teściowej, pani Haliny, rozbrzmiał w ciasnym przedpokoju jej mieszkania w Częstochowie niczym dzwon na alarm. Stała z założonymi rękami, z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Mój mąż, Tomek, tylko spojrzał na mnie przepraszająco. Dzieci ścisnęły się za moimi plecami.

Przyjechaliśmy z podwarszawskiego Piaseczna na tydzień – taki był plan. Teoretycznie miała się cieszyć, bo przecież od miesięcy powtarzała przez telefon: „Kiedy mnie odwiedzicie? Tak tu pusto bez was”. Ale już od pierwszych minut czułam, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiało napięcie, jakbyśmy byli nieproszonymi gośćmi.

– Mamo, przecież sama mówiłaś, że tęsknisz – próbował łagodzić Tomek.
– Tęsknię, ale nie wiedziałam, że przyjedziecie akurat TERAZ! – odpowiedziała z wyrzutem. – Mam swoje sprawy, swoje życie!

Zamknęłam oczy na chwilę. Przypomniałam sobie, jak jeszcze dwa dni temu pakowałam walizki i cieszyłam się na myśl o wspólnych spacerach po Jasnej Górze, rozmowach przy kawie i tym, że dzieci pobędą z babcią. Naiwność. Już pierwszego wieczoru usłyszałam:

– Dzieci za głośno biegają. Niech się uspokoją, bo sąsiedzi będą narzekać.

A potem:

– Nie zostawiajcie tych butów w przedpokoju! U mnie jest porządek!

Każdy nasz ruch był komentowany. Każdy śmiech dzieci – gaszony wzrokiem. Nawet kiedy chciałam pomóc w kuchni, usłyszałam:

– Lepiej już nic nie ruszaj. Sama zrobię.

Czułam się jak intruz we własnej rodzinie. Tomek próbował rozładować atmosferę żartami:

– Mamo, może pójdziemy razem na spacer?
– Po co? Przecież macie swoje życie w Warszawie. Ja tu mam swoje sprawy.

Wieczorami zamykała się w swoim pokoju i słyszałam tylko ciche stukanie klawiatury – pisała coś do koleżanek na Facebooku albo oglądała seriale. Dzieci pytały:

– Mamo, dlaczego babcia się na nas złości?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież jeszcze tydzień temu przez telefon mówiła do nich: „Kochane moje wnuki! Tak za wami tęsknię!”

Drugiego dnia próbowałam porozmawiać z nią szczerze. Zaparzyłam herbatę i usiadłam naprzeciwko przy stole.

– Pani Halino…
– Mów mi „mamo”, przecież tyle lat jesteśmy rodziną – przerwała mi chłodno.
– Mamo… czy coś się stało? Może nasza wizyta nie jest na rękę?
– Nie o to chodzi – westchnęła ciężko. – Po prostu… czasem człowiek chce pobyć sam. Ale jak was nie ma, to mi was brakuje. A jak jesteście… to wszystko mi przeszkadza.

Patrzyłam na nią i widziałam kobietę rozdwojoną między samotnością a potrzebą kontroli. Kiedy była sama – narzekała na pustkę. Kiedy przyjeżdżaliśmy – wszystko było nie tak.

Trzeciego dnia dzieci zaczęły chorować – gorączka, kaszel. Teściowa od razu stwierdziła:

– Przywieźliście mi zarazki! Teraz ja też się rozchoruję!

Zamiast współczucia – pretensje. Zamiast pomocy – dystans. Tomek coraz częściej wychodził na balkon „zaczerpnąć powietrza”. Ja wieczorami płakałam po cichu w łazience.

W czwartej dobie pobytu wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Dzieci bawiły się klockami w salonie i przypadkiem przewróciły doniczkę z kwiatkiem.

– No pięknie! Wszystko zniszczycie! Po co ja was zapraszałam?!

Tomek wtedy wybuchł:

– Mamo! Przestań! Przecież to tylko dzieci!
– Jak ci się nie podoba, to wracajcie do siebie! – krzyknęła.

Zapadła cisza. Dzieci zaczęły płakać. Ja poczułam się tak upokorzona i bezradna, jak nigdy wcześniej.

Tego wieczoru podjęliśmy decyzję: skracamy urlop i wracamy do domu.

Pakowałam walizki ze ściśniętym gardłem. Teściowa siedziała zamknięta u siebie. Rano wyszliśmy bez pożegnania. W samochodzie panowała cisza.

Dopiero po kilku godzinach jazdy Tomek odezwał się cicho:

– Może mama po prostu nie umie być z ludźmi…

Patrzyłam przez okno na mijające pola i myślałam o tym wszystkim. O tym, jak bardzo chciałam mieć rodzinę, która się wspiera i kocha. O tym, jak bardzo boli odrzucenie przez kogoś, kto powinien być bliski.

Dziś minęło już kilka tygodni od tamtej wizyty. Teściowa dzwoni czasem do Tomka i pyta: „Kiedy przyjedziecie?” Ale ja już wiem, że to pytanie bez odpowiedzi.

Czy można tęsknić za kimś i jednocześnie nie móc go znieść? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może czasem lepiej wybrać własny spokój niż próbować na siłę budować coś, czego druga strona nie chce?